Kilka miesięcy temu na osiedlu im. Słowackiego w Lublinie obok ciągu parterowych pawilonów handlowych zaczęto stawiać budynek z szarej cegły z przeznaczeniem na sklep. Ma jedno piętro. Autorem projektu jest Janusz Bielak. W kraju blaszaków, bud, szczęk i kiosków powstaje jeszcze jeden barak. W czym problem?
W tym, że lubelskie osiedle zaprojektowali Oskar i Zofia Hansenowie. Oskar Hansen był jednym z najbardziej oryginalnych powojennych architektów. Pod koniec lat 50. sformułował swoją koncepcję przestrzeni - formy otwartej. Bardziej nawet niż realizacje architektoniczne, których miał na swoim koncie niewiele, wywarła ona wpływ na innych artystów. Polegała na zhumanizowaniu i zdemokratyzowaniu przestrzeni wokół człowieka. Miała też znaczenie polityczne. Jako przykład formy zamkniętej Hansen podawał swoim uczniom Pałac Kultury.
Co oznaczała w praktyce? Np. to, że na osiedlu Rakowiec w Warszawie w 1958 r. każde mieszkanie miało inny rozkład. Na osiedlu Przyczółek Grochowski korytarze, klatki schodowe, dziedzińce, mostki i galerie miały stwarzać wrażenie przenikania się przestrzeni, jej ciągłości i dostępności. Byłam tam niedawno. Resztki tego doświadczenia można odebrać na własnej skórze, choć osiedle bardzo się zdegradowało. Osiedle Słowackiego w Lublinie miało być częścią tzw. linearnego systemu ciągłego. Hansen miał pomysł, by zamiast miast centrycznych tworzyć ciągnące się z północy na południe miasta podłużne. Pocięłyby kraj jak falochrony. Równolegle do pasm mieszkaniowych miały się ciągnąć pasma przemysłu, usług i przyrody.
- O ile LSC pozostanie niezrealizowaną utopią nowoczesności, o tyle osiedle Słowackiego stanowi jedną z najbardziej udanych realizacji Zofii i Oskara Hansenów. Udało im się połączyć radykalne postulaty funkcjonalności architektury z pięknym wpisaniem założenia urbanistycznego w krajobraz. To rzadki w Polsce przykład wizjonerskiej architektury modernistycznej - mówi Joanna Mytkowska z Fundacji Galerii Foksal, obecnie kuratorka w Centre Pompidou w Paryżu. We wtorek otworzyła tam wystawę poświęconą m.in Hansenowi pt. "Mgławica Magellana". Obok prac młodych artystów inspirujących się ideami modernizmu pokazuje projekty miast linearnych Hansena.
Modernistyczna architektura budzi zainteresowanie młodego pokolenia. Co je interesuje? Według Mytkowskiej utopijne myślenie, które stało za tym ruchem. - Odwołują się do sztuki zaangażowanej w zmienianie świata - mówi.
Architekturę psują architekci
To druga młodość sztuki Hansena. Pierwsza była w latach 50. i 60. - On nas fascynował - mówi urodzony w latach 40. architekt Konrad Kucza-Kuczyński. - Hansen obalił granice między wnętrzem a zewnętrzem, a w dzisiejszej architekturze to podstawowa idea.
Kucza-Kuczyński jest poruszony skandalem w Lublinie. Sklep wciska się pomiędzy pawilony zaprojektowane jako ciągła modularna struktura; mają przeszklone szczyty, ściany z czerwonej cegły i połamane dachy. - To dziś wygląda skromnie, ale wtedy te pawilony były rewelacją w dziedzinie architektury handlowej - mówi.
Współautorka osiedla Zofia Hansen, wdowa po zmarłym w 2005 r. artyście, zamierza walczyć. Prawo autorskie nie pozwala na takie ingerencje bez pytania architekta o zgodę.
Ale w Polsce prawo autorskie z reguły nie jest przestrzegane. Powojenne budynki są kaleczone. Kiedy autora nowego sklepu na osiedlu Hansenów dopadł dziennikarz lubelskiego oddziału "Gazety", ten powiedział: "W mieście jest tyle budynków, które zostały postawione niezgodnie z prawem, a wy zajęliście się moim".
Obok praw autorskich i etyki zawodowej jest trzeci problem - estetyka.
Dewastacja modernizmu
Lubelskie pawilony Hansenów można docenić na starych zdjęciach. Dzisiaj wyglądają strasznie. Pokryte są graffiti, gęsto okratowane, oblepione szyldami. Problem z dziedzictwem architektury powojennego modernizmu nie zaczął się teraz. Wykonane z niskiej jakości materiałów, źle konserwowane, niewpisane do rejestru zabytków niszczały przez 40 lat.
Lubelska dobudówka nie jest pierwszą samowolną ingerencją w budynki Hansenów. Wcześniej na osiedlu w Lublinie bez pytania o zgodę autorów postawiono kościół. Na osiedlu Rakowiec w Warszawie zmieniono elewację bloków, zaprzepaszczając idee formy otwartej, która została tu po raz pierwszy użyta w budynkach mieszkalnych jako protest przeciw brakowi zindywidualizowania mieszkań. Polichromia wskazywała na lokalizację mieszkań. W osiedlu Przyczółek Grochowski polichromii nie zrealizowano w ogóle, jak również postulatu, by tak skonstruować ściany, żeby z małych mieszkań można było tworzyć kiedyś większe całości. Z czasem w półotwartych galeriach, także niezgodne z zamysłem autorów, mieszkańcy powstawiali kraty w galeriach.
Obok osiedla na Grochowie wzniesiono apartamentowce. Zwaliste, ogromne, otoczone płotem. Przyczółek stoi dziś pomiędzy nimi jak relikt - służebna osada pod warownym zamkiem. I jest reliktem. Mieszkania nie odpowiadają dzisiejszym standardom. Są niskie i ciasne. Jednak kiedy już miałam ochotę potępić Hansenow za brak zrozumienia potrzeb jednostki, Konrad Kucza- Kuczyński przypomniał mi, że w PRL obowiązywały normy, np. trzyosobowej rodzinie przysługiwało 38 m kw. To było tzw. M3. Większego nie wolno było zbudować.
Na Przyczółku Grochowskim nie ma pustostanów. Żyje się tam trudno, ale się żyje. Co dalej z tym blokami? Odpowiedź podsunął w jednej ze swoich ostatnich wypowiedzi Hansen: trzeba je humanizować, dostosowywać do dzisiejszych standardów. Tak jak on humanizował kiedyś przemysłowe osiedla. Bo przecież nie burzyć - choć nie są wpisane do rejestru, są przecież zabytkiem.
Na ratunek zbankrutowanej architekturze
Zburzenie kina Moskwa w Warszawie po 1989 r. odebrano jak wyrok historii. Dzisiaj coś się zmienia. Architektura socjalizmu przestała się kojarzyć się z opresją. Przeciw planom zburzenia kina Relaks zaprotestowali filmowcy. W obronie Supersamu, odkrywczej konstrukcyjnie budowli z lat 60., student historii sztuki Paweł Giergoń zebrał prawie 2 tys. podpisów. Jak się dowiedziałam u prezesa warszawskiego SARP Jakuba Wacławka, są szanse na to, by Supersam zrekonstruować gdzie indziej. W architekturze jest dzisiaj odwrotnie niż w polityce - minął klimat rozliczeń, kwitnie relatywistyczna, tolerancyjna III RP.
Idę do zagrożonego rozbiórką pawilonu chemii na ulicy Brackiej w Warszawie. Kiedyś sprzedawano tam środki czystości, dzisiaj wiszą ciuchy z second handu. To projekt Jana Bogusławskiego z lat 1960-61. Konstrukcję dźwigają pęki rozchylonych ku górze stalowych belek. Na jego miejscu stanie wkrótce czarne gmaszysko - dom handlowy projektu Stefana Kuryłowicza. Zadzwoniłam do Jerzego Bogusławskiego: - Budynków ojca jest coraz mniej, już zniknęło kina Praha, teraz pawilon chemii. Mam nadzieję, że nie odważą się zburzyć Zamku Królewskiego - ironizuje. Jego ojciec nadzorował odbudowę Zamku.
O przeniesienie pawilonu chemii w inne miejsce starają się młodzi architekci z grupy Centrala. - Budynek jest estetycznie wysublimowany - mówi Jakub Szczęsny. - Tyle że wymaga renowacji. Wtedy będzie można docenić jego architekturę. Doskonale by się nadawał na punkt informacyjny dla turystów lub kawiarnię.
Grupa Centrala reprezentuje nurt, który nazywa recyclingiem architektonicznym. Zrobili utopijny projekt przeniesienia Rotundy PKO na środek skrzyżowania Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich - Rotunda siedzi na metalowym stelażu i przypomina statek kosmiczny.
- Nie chcemy być piewcami utraconej przeszłości - mówi Szczęsny. - Nawiązujemy do utopijnego i konceptualnego elementu w powojennym modernizmie. Wtedy idee współczesnej sztuki zaczęły przenikać do architektury.
Teraz przygotowują projekt "Dystrybutor". W przeznaczonej do likwidacji stacji benzynowej na Żoliborzu pokażą zdjęcia obiektów z lat 60. i 70., projekty, makiety i filmy. Nie są jedyni. Zuzanna Vogt z fundacji In Situ zrobiła spis neonów, które ostały się w Warszawie. Choć na odcinku ratowania neonów pierwsza była artystka Paulina Ołowska. W zeszłym roku doprowadziła do rekonstrukcji biało-czerwonej "Koszykarki" z początku lat 60. na pl. Konstytucji. Projekt jest teraz pokazywany w Centre Pompidou. A w warszawskiej Kordegardzie otwarto właśnie pokaz prac artystów na temat rozbieranego dzisiaj Supersamu.
W obronie traconego modernizmu ludzie występują indywidualne, jak Giergoń, albo w organizacjach, jak SARP. Kilka wartościowych obiektów architektury stołecznej z lat 1945-89 z listy ułożonej ostatnio przez warszawski oddział SARP, niestety, już przepadło. Inne - jak Pałac Kultury czy Dom Handlowy "Smyk" - są w trakcie wpisywania do rejestru zabytków.
Walka toczy się przeciw dwóm siłom, które przypadkiem się spotkały i idą w jednym kierunku. Jedna to inercja, niszczenie z bezmyślności i biedy. Druga to run inwestorów, którzy wiedzą, co burzą, ale za to dobrze umieją mnożyć metry kwadratowe przez cenę gruntu. Przeciwnik jest więc trudny - dwugłowy.