Wielka Brytania: operacje nie dla palaczy

Palacze będą usuwani z list oczekujących na planowe zabiegi chirurgiczne. Do czasu, aż rzucą palenie - ogłosił zarząd opieki zdrowotnej angielskiego hrabstwa Norfolk. Na podobny krok zdecydowało się hrabstwo Staffordshire.

Decyzja Brytyjczyków wywołała wielkie kontrowersje. Do dyskusji włączył się prestiżowy "British Medical Journal". Na jego łamach w szranki stanęli prof. Matthew J. Peters z Uniwersytetu w Sydney i prof. Leonard Glantz z Boston University School of Public Health.

- Palenie papierosów znacznie zwiększa ryzyko, że po operacji dojdzie do poważnych powikłań serca czy płuc. Rany gorzej się goją, częściej dochodzi też do groźnych infekcji. A to oznacza dłuższy pobyt w szpitalu i wyższe koszty. Dlatego gdy pacjent doskonale o tym wie, a mimo to nie chce zrywać z nałogiem, dopuszczanie go do zabiegu jest wręcz nieetyczne. Za pieniądze, które trzeba wydać na czterech palaczy, można by zoperować pięciu chorych, którzy nie palą - argumentuje Peters. Na poparcie tej tezy przedstawia wyniki badań naukowców z Danii.

Po niektórych operacjach ortopedycznych powikłania miało 26 proc. palaczy. 13 proc. z powodu infekcji musiało przejść ponowny zabieg. Tymczasem wśród pacjentów, którzy odpowiednio wcześniej odstawili papierosy, powikłań w ogóle nie było. Palacze przebywali na oddziale średnio 14 dni; niepalący - 11.

- Do infekcji znacznie częściej dochodzi też w przypadku palaczek, które przeszły rekonstrukcję piersi po usunięciu guza. Infekcje opóźniają rozpoczęcie chemioterapii i naświetlań. A kolejka oczekujących jest przecież długa. Dlatego nie powinno się przeprowadzać rekonstrukcji, do momentu gdy pacjentka nie zerwie z nałogiem. Jeżeli ktoś chce ryzykować - to jego wola. Ale nie może się to odbywać kosztem innych - podsumowuje Peters.

- Odmawianie palaczom zabiegu to okrucieństwo - odpowiada prof. Glantz. - Skoro pomoc należy się nawet mordercom, to jak w ogóle można podnosić kwestię, czy należy leczyć palaczy - pyta lekarz. Jego zdaniem ich dyskryminacja stała się ostatnio akceptowalną społecznie normą. Zapomniano przy tym o jednym - że palenie uzależnia. Przez lata koncerny tytoniowe wygrywały wytaczane im procesy, tłumacząc, że skoro ktoś pali, to jest to jego własny wybór i nikt nie ponosi za to odpowiedzialności. - To ironia, że taki sam argument podnoszą teraz lekarze chcący odmawiać pomocy ludziom uzależnionym od nikotyny - pisze Glantz. Rzeczywiście - tłumaczy w "BMJ" - dane o ryzyku powikłań po operacji pokazują, że palacze są na nie bardziej narażeni. Dochodzi do nich jednak stosunkowo rzadko i zdecydowana większość palaczy szybko powraca do pełni zdrowia. Cechą nowoczesnej medycyny jest też bliska, oparta na partnerstwie relacja lekarz - pacjent. A trudno o niej mówić, gdy ten pierwszy mówi drugiemu, że nie będzie go leczył.

Glantz przypomina też, że nie ma obowiązku zgłaszania się na operację w doskonałym stanie zdrowia. Skoro trzeba rzucić palenie, to osobom np. z nadwagą można by przed zabiegiem nakazać sesje w klubie fitness.

A co do pieniędzy - przecież nie tylko palacze są "kosztowni". Co roku w USA wydaje się prawie 19 mld dol. na leczenie urazów związanych z rekreacyjnym uprawianiem sportu. Można powiedzieć, że ci ludzie nie musieli zajmować się sportem i sami są sobie winni. A przecież kosztują. Obowiązkiem lekarza jest jednak pomóc, zarówno im, jak i palaczom - podsumowuje naukowiec.

Podobna dyskusja o leczeniu palaczy przetoczyła się również przez Polskę. Wiosną 2001 r. na drzwiach krakowskiej Kliniki Chirurgii Serca, Naczyń i Transplantacji zawisło ogłoszenie: "Pacjenci palący papierosy nie będą przyjmowani na diagnostykę i na operacje serca. W razie wątpliwości - zapraszam na rozmowę". Ogłoszenie wywiesił wieloletni kierownik kliniki, wybitny kardiochirurg prof. Antoni Dziatkowiak. Dziś tak opowiada o tej sprawie:

"Po tym ogłoszeniu wybuchła wielka awantura. Dokładnie o to mi chodziło. Niestety, w Polsce jak nie ma o coś awantury, to nikt się tym nie przejmuje. Prosiłem pacjentów, by podpisywali zobowiązanie, że rzucą papierosy. Jeżeli chory mówił, że nie podpisze, ja mówiłem, że nie będę go leczył. Oczywiście, nigdy nikomu nie odmówiłem pomocy. Chciałem tylko zmusić chorych do zaprzestania palenia i często mi się to udawało. W wielu przypadkach zostałem też okłamany. Zdarzało się, że moi pacjenci przychodzili 5-10 lat po operacji i skarżyli się, że znów ich kłuje w piersiach. Gdy pytałem, czy palą, odpowiadali, że tak. Nie trafia do mnie argument, że to osoby uzależnione. Nic nie usprawiedliwia nałogu takiego jak palenie".

Pamiętajmy, że 90 proc. zawałowców to palacze. Za ich leczenie płacimy wszyscy.