Bush wymienia drużynę

Przed ogłoszeniem w przyszłym tygodniu nowego planu dla Iraku prezydent USA George Bush przeprowadza rewolucję personalną

Ameryka ma nowego ambasadora w Iraku, nowego generała dowodzącego wojskami w tym kraju, nowego dowódcę wszystkich wojsk USA na Bliskim Wschodzie, nowego koordynatora służb wywiadowczych i nowego zastępcę sekretarza stanu odpowiedzialnego tylko za Irak. A od zaledwie trzech tygodni Ameryka ma też nowego szefa Pentagonu.

Zakres zmian personalnych, które wprowadza prezydent Bush w swojej zajmującej się Irakiem drużynie, zaskoczył w Waszyngtonie wielu.

- Bush zna się na sporcie. Wie, że rozgrywa najważniejszy mecz w życiu, że właśnie zaczęła się ostatnia, czwarta kwarta. I wysyła na boisko nową drużynę, bo stara nie dawała nadziei na wygraną - tłumaczy komentator CNN Frank Sesno.

Nowym dowódcą wojsk USA w Iraku na miejsce gen. George'a Caseya zostanie w ciągu najbliższym tygodni gen. David Petraeus, który dwa lata temu wsławił się najpierw sukcesami w odbudowie jednej z irackich prowincji, a potem w ruszeniu z miejsca z procesem szkolenia irackiej armii.

Gen. Johna Abizaida, głównodowodzącego wojskami USA na Bliskim Wschodzie, w tym także w Iraku i Afganistanie, zastąpi niespodziewanie admirał William Fallon, dotąd dowodzący wojskami USA na Pacyfiku.

Generałowie Casey i Abizaid byli uważani za zbyt uległych wobec poprzedniego sekretarza obrony Donalda Rumsfelda oraz za przeciwników koncepcji powiększenia liczby wojsk USA w Iraku, którą rozważa dziś Biały Dom.

Nowym ambasadorem USA w Bagdadzie będzie Ryan Crocker, świetnie oceniany za pracę w ambasadzie w Pakistanie. Dotychczasowy ambasador - kontrowersyjny dyplomata Zalmay Khalilzad - ma zostać nowym ambasadorem USA przy ONZ.

Kolejnym zaskakującym ruchem Białego Domu jest przesunięcie Johna Negroponte, dotychczasowego narodowego dyrektora wywiadu, czyli koordynatora wszystkich 16 agencji wywiadowczych USA, do Departamentu Stanu na stanowisko pierwszego zastępcy Condoleezzy Rice, odpowiadającego głównie za Irak.

Negroponte był przez dwa lata o wiele lepiej ocenianym od Khalilzada ambasadorem USA w Bagdadzie. Następcą Negroponte został emerytowany admirał John McConnell, były szef Narodowej Agencji Bezpieczeństwa (NSA) za czasów prezydenta Billa Clintona, bardzo ceniony przez Republikanów i Demokratów i zaprzyjaźniony z nowym sekretarzem obrony Robertem Gatesem.

Tak głębokie zmiany personalne - bardzo nietypowe dla przesadnie lojalnego wobec swoich współpracowników prezydenta - to przygrywka przed przyszłym tygodniem. Najprawdopodobniej w środę w telewizyjnym orędziu Bush ma ogłosić szczegóły swojego nowego planu dla Iraku.

Z Białego Domu dochodzą głosy, że plan wciąż nie jest gotowy, że najbliżsi doradcy Busha jeszcze spierają się o jego główne punkty - w tym liczbę wojsk USA, które mają pozostawać w Iraku. Końcowe ustalenia mają podobno zapaść dopiero w ten weekend.

Wiadomo, że prezydent przychyla się do koncepcji tymczasowego powiększenia kontyngentu w Iraku. Padają różne liczby - od 10 do 40 tys. żołnierzy, na czas od pół roku do kilku lat. Najczęściej mówi się dziś o blisko 15 tys. żołnierzy, którzy mieliby zostać skierowani do Bagdadu oraz do zachodniej prowincji Anbar, by zredukować tam masakry ludności szyickiej i sunnickiej dokonywane przez zbrojne bojówki i milicje.

Zwolennicy planu znaczącego zwiększenia liczby wojsk w Iraku - np. wpływowi senatorowie John McCain i Joe Lieberman - argumentują, że tylko więcej żołnierzy może uspokoić sytuację w Iraku, zabezpieczyć granice z Syrią i Iranem i pozwolić na rozpoczęcie właściwej odbudowy kraju. Że bez zapewnienia bezpieczeństwa żadna inna inicjatywa - polityczna, dyplomatyczna czy ekonomiczna - nie ma szans na sukces.

Większość Demokratów w Kongresie - i wielu Republikanów - uważa jednak, że więcej żołnierzy to tylko więcej ewentualnych celów ataku. Że Ameryka musi redukować liczbę wojsk, a nie ją zwiększać.

Bush jest podobno rozdarty. Wie, że bez większej liczby żołnierzy opanowanie sytuacji w Iraku jest niemożliwe. Ale nie ma najmniejszych gwarancji, że nawet gdy wyśle tam dodatkowe 50 tys. żołnierzy, znacząco poprawi sytuację. A może za to znacząco powiększyć amerykańskie straty, już dziś wynoszące 3 tys. zabitych.

Jednocześnie ulubione przez polityczny Waszyngton rozwiązanie kompromisowe - w tym wypadku wysłanie 10-15 tys. żołnierzy - może po prostu nie mieć najmniejszego wpływu na poprawę sytuacji. I cały nowy plan zakończy się klapą.

Nowy plan Busha ma też zawierać inicjatywy mające pogodzić zwaśnione szyickie i sunnickie stronnictwa oraz szeroki program ekonomicznej pomocy dla Irakijczyków, zwłaszcza młodych. Przewiduje on tanie kredyty na działalność gospodarczą oraz miliardy dolarów do wydania przez dowódców wojsk USA na "projekty publiczne": nowe szkoły, szpitale, drogi czy mosty. Prace te mają zostać wykonane za amerykańskie pieniądze przez samych Irakijczyków - a nie jak dotychczas przez amerykańskie koncerny.