Co roku miesięcznik "Kino" ogłasza plebiscyt na dziesiątkę najlepszych filmów roku. W tym po raz pierwszy od lat wybrałem obok Almodóvara, Loacha, Allena aż trzy filmy polskie: "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" Marka Koterskiego, "Plac Zbawiciela" Joanny i Krzysztofa Krauzów i dokument "Jak to się robi" Marcela Łozińskiego. Nie stosowałem żadnej taryfy ulgowej. Po prostu odkreślałem to, co miało walor odkrycia. Kinematografia żyje dzięki takim niezaplanowanym sukcesom. Także rynkowym: film Koterskiego miał u nas więcej widzów niż nowy Allen, "Plac Zbawiciela" dobija do 200 tys.
W katalogu na rok 2007 przygotowywanym przez PISF liczba gotowych i realizowanych fabuł sięga prawie 60 - w interesie filmowym ruch. Działa nowe finansowanie, pojawiają się nowi inwestorzy. Ale mnie interesuje, czy w ramach tego systemu będzie powstawać kontynuacja kina Wajdy, Hasa, Kieślowskiego, Skolimowskiego.
Terapia Koterskiego
Filmy, które daję za przykład, reprezentują tę właśnie linię. Co prawda ani Koterski, ani Krauzowie nie przebili się na największe festiwale. Świat nie doceni kalekiego języka bohaterów Koterskiego. Zakompleksiona i megalomańska zarazem gęba polskości, którą odsłonił Koterski, budzi już tylko rozdrażnienie. No cóż, trzeba będzie prać brudy we własnym domu.
Koterski nie po raz pierwszy trafił w sedno polskiego kompleksu. Ale tym razem zrobił film, który jest rozgrywką z samym sobą, a równocześnie - precyzyjnie zaplanowaną serią gagów. W żywocie alkoholika Miauczyńskiego odbija się nasza polska skłonność do autodestrukcji. Ze swoim bohaterem (a także z widzem) Koterski postępuje tak, jak postępował Marek Kotański ze swoimi ćpunami: wywlekał ich słabości, przedrzeźniał okrutnie, zawstydzał do bólu, aż zaczynali śmiać się z samych siebie. Śmiech Koterskiego ma znaczenie terapeutyczne. I okazuje się, że jego widz tego potrzebuje. Scena, w której pijaczkowie z baru Jutrzenka pod telewizorem z Papieżem bełkoczą: "Niech zstąpi Duch Twój..." - nie wstrząśnie światem, ale przejdzie do historii polskiego kina.
Nie ma przebacz
Zuchwałe jest również to, że ten szyderczy film porusza autentyczną strunę religijną. Chrystus prowadzi Adasia do zwycięstwa nad sobą. Również "Plac Zbawiciela" daje swoim bohaterom szansę odbicia się od dna, która w języku chrześcijaństwa nazywa się pokutą, żalem za grzechy, odkupieniem, a w języku publicznym nazywa się introspekcją, pracą nad sobą. Ale pusto bez Zbawiciela. Oba filmy, Koterskiego i Krauzów, poruszają problematykę duchową z wolnej stopy, jak niegdyś filmy Kieślowskiego. Rozmawiają z widzem intymnie, nie podlizując mu się ani nie pouczając. Jest w nich zarazem szczerość i dystans.
Rodzinne piekło z teściową, mężem i żoną oszukanymi przez mieszkaniowego dewelopera nabiera też znaczeń całkiem aktualnych. Na jak wątłych podstawach opiera się nasza prosperity, jak płytkie są więzi międzyludzkie, jak silny jest mechanizm paranoi szukającej winnego. W tym świecie nie ma zmiłuj. Nie ma nic darmo. Choć nieustannie mówi się o czystości zasad, sprawiedliwości i normalności, obowiązuje zasada kozła ofiarnego - staje się nim ta obca, najsłabsza.
Marketing polityczny
Pokolenie, które wcześnie przejrzało komunizm, ostrzega teraz przed kryzysem demokracji. Agnieszka Holland rozpoczęła w Polsacie realizację serialu "Ekipa" - fikcji politycznej o dobrym rządzie. Marcel Łoziński w "Jak to się robi" pokazał kulisy marketingu politycznego. Sfilmował cyniczny eksperyment prowadzony przez medialnego kreatora Piotra Tymochowicza, który podjął się wprowadzić do polityki człowieka znikąd. Łoziński stworzył okrutną (także dla bohatera) satyrę polityczną, rodzaj dokumentalnej "political fiction", gdzie happening nie wiedzieć kiedy przechodzi w rzeczywistość. Wszystko to jest podszyte obywatelskim lękiem: jak daleko można u nas zajechać na oszustwie i pozorach, jak łatwo ludzie przyjmują cyniczne reguły gry, w jak dużym stopniu demokracja jest dziś spektaklem medialnym, gdzie celem jest sama władza.
Ryzyko nagrodzone
Łoziński realizował "Jak to się robi" przez trzy lata, aż nasza rzeczywistość polityczna sama zmieniła się w reality show. Krauzowie - korzystając z zaufania producenta Juliusza Machulskiego i ze wsparcia PISF - robili wielotygodniowe próby z aktorami, scenariusz zmieniali nawet na planie. Koterski nakręcił film, który w pierwotnej wersji trwał prawie trzy godziny. Każdy z tych projektów niósł jakieś ryzyko, szaleństwo, każdy był aktem wolności. Spośród wyjątkowo licznych debiutów ("Z odzysku" i "Chłopiec na galopującym koniu" pokazane w Cannes, "Hiena" Grzegorza Lewandowskiego w Wenecji) takim ryzykownym aktem był realizowany latami "Chaos" Xawerego Żuławskiego.
Pani Nadzieja
Tak wygląda jasna strona polskiego kina fabularnego. Ciemna wymaga wielu komentarzy. Wiąże się ona z chaosem organizacyjnym TVP oraz z pojawiającym się widmem cenzury. Ofiarą telewizyjnego chaosu padł najlepszy (zdaniem akredytowanych dziennikarzy, którzy go nagrodzili) film zeszłorocznego festiwalu w Gdyni '05 - wyprodukowany przez TVP "Parę osób, mały czas" Andrzeja Barańskiego o Jadwidze Stańczakowej. Sześć lat czekał na realizację. Od dwóch lat leży na półkach. Czy to nie skandal? Telewizja, jeszcze niedawno ambitny producent filmowy, wykazuje obecnie nadzwyczajną ostrożność. Znamienne są losy serialu oraz filmu kinowego o stanie wojennym "Pani Nadzieja", który miał reżyserować Feliks Falk według scenariusza Jarosława Sokoła. Producent Janusz Morgenstern, szef Studia Perspektywa, otrzymał zdumiewającą odpowiedź w tej sprawie, z której wynika, że "po ponownej ocenie i dokładnej weryfikacji" Agencja Filmowa TVP "nie podtrzymuje zainteresowania produkcją tytułu". Uzasadnienia brak. Pytanie, kto poza redakcją weryfikuje słuszność ideową scenariuszy?