Dziewczynka we wtorek wieczorem przyszła wraz z rodziną na plac Jana Pawła II, by zobaczyć żywą szopkę. Gdy oparła się o barierkę, jedno ze zwierząt zaatakowało ją. Z pogryzioną ręką trafiła do szpitala dziecięcego, gdzie lekarze opatrzyli jej ranę, podali zastrzyk i odesłali do domu.
Wczoraj o sprawie powiadomiliśmy powiatowy inspektorat weterynarii, który zlecił jednemu z weterynarzy obserwację zwierząt. - Nie należy każdego pogryzienia kojarzyć ze wścieklizną. Dzięki zastosowanej procedurze będziemy mogli wykluczyć tę chorobę u zwierząt - tłumaczy Jarosław Sułek z PIW. Dziewczynka nie potrafi wskazać, które zwierzę znajdujące się w szopce ją pogryzło - czy któryś z dwóch osłów, czy mulica. Dlatego inspektorat zdecydował się na obserwację całej trójki. - Przez dwa tygodnie poobserwuje zwierzęta. Co pięć dni będę badał ich reakcje na różnego rodzaju bodźce i sprawdzał, czy występują zaburzenia w ich zachowaniu - zdradza Wojciech Kiełek, lekarz weterynarii.
Radny Władysław Burzawa, jeden z pomysłodawców żywej szopki, zapewnia, że wszystkie zwierzęta są spokojne. - Trzeba jednak pamiętać, że to są tylko zwierzęta. One też mają instynkt obronny. Dlatego na szopce umieściliśmy tabliczkę, że za dzieci odpowiadają rodzice. Nie musieliśmy chyba dodawać, że nie wolno ich karmić, głaskać ani ciągać za ogony - mówi Burzawa. I przyznaje, że zwierzęta mogą czuć się zmęczone tak ogromnym zainteresowaniem. - We wtorek na przykład młody chłopak uderzył ciężarną mulicę w głowę. Zwierzę było zdenerwowane i mogło zaatakować - przyznaje Burzawa.
Czy wobec tego zwierzęta zostaną bardziej oddzielone od ludzi? - Można zamontować dodatkową barierkę, ale wątpię, by to coś dało. Człowiek zawsze musi sprawdzić, jak coś smakuje - nie ma złudzeń radny Burzawa.