Wejdź na stronę Rodzić po Ludzku
Zaczynając "Rodzić po ludzku 2006", baliśmy się, czy uda się wejść po raz drugido tej samej akcji. W połowie lat 90. "Rodzić" było jak taran walący w bezduszny system medyczny, w którym kobieta miała - unieruchomiona na plecach - dać sobie wyjąć z brzucha dziecko, a gdy krzyczała, personel żartował: "A zrobić dziecko to miałaś siłę". "Rodzić" było jak ściana płaczu dla kobiet poniewieranych w samotności, bo mężczyźni stali pod szpitalem i zamglonym od alkoholu wzrokiem wypatrywali żony: o, tam, na trzecim piętrze!
Udało się. Aż 40 tysięcy kobiet wypełniło ankietę o porodzie. Siedem razy więcej niż w połowie lat 90.
Dziś "rodzić po ludzku" weszło do języka. Stało się własnością modernizującego się społeczeństwa, które już wie, że każdej kobiecie należy się ta odrobina demokracji, zwłaszcza gdy rodzi nowego człowieka. I jemu też ona przysługuje.
Dlatego - bo jak inaczej to wytłumaczyć? - kobiety masowo chciały podzielić się z innymi kobietami swymi doświadczeniami. To one napisały "Przewodnik po szpitalach", który dziś dołączamy do "Gazety". Pełen zachęt, ale i przestróg.
Trzy czwarte "naszych kobiet" rodziło z kimś bliskim, zwykle z mężem. W połowie lat 90. to były fanaberie.
Pozycja na wznak, wygodna dla lekarza, a najgorsza dla kobiety, odchodziw przeszłość. Połowa rodziła w pozycji półsiedzącej, a w najzdrowszej - pionowej (w kucki, siedząc, klęcząc) - już blisko 40 proc.
Ale medyczna rutyna wciąż się trzyma. Pozycja pionowa zapobiega konieczności nacinania krocza, ale zrobiono to aż 70 proc. naszych kobiet! Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) powinno być góra 20 proc.
Nagminnie też porody się przyspiesza. Kroplówka z oksytocyną, przebicie pęcherza płodowego, masaż szyjki macicy - zaordynowano aż 60 proc. rodzących. Według WHO uzasadnione jest to w maksimum 10 proc.
Personel zwykle jest już miły, ale wciąż słabo informuje i nie pyta o zgodę. Aż 40 proc. rodzących, którym przyspieszano poród, nie spytano o zgodę. To łamanie praw pacjenta.
Za poród rodzinny płaciło aż 42 proc., jakby to była Bóg wie jaka łaska. Średnio po 227 zł, ale bywało, że więcej niż tysiąc. Ktoś powie: niech ludzie dopłacą do dobrego porodu, powiedzmy 100 zł, niech sobie biedny szpital zarobi za dobrą pracę.
Ktoś powie, że wykazaliśmy się naiwnością, rzucając hasło "Rodzić po ludzku to nie przywilej" i nawołując: żadnych opłat!
Ale po latach akcji wiemy, jak to jest. Kiedy szpital wkracza do szarej strefy opłat, trudno się zatrzymać. Dyrektor zawoła ordynatora położnika: - Panie kolego, a może zbierajmy trochę więcej, choćby 250 zł. Tyle chętnych...
I coraz ostrzejszy staje się podział na rodzące lepsze (za pieniądze) i gorsze (z ubezpieczenia). Bo gdy szpital zaczyna za coś brać, nie może tego samego dawać za darmo. Komercjalizacja rodzi substandard.
Wiemy, o czym mówimy, bo także my, przekonując do rodzenia po ludzku, powiększyliśmy ten popyt. Ofiarą - ale na własne życzenie - padły renomowane szpitale, głównie warszawskie, gdzie ceny sięgają kilku tysięcy złotych. Kiedyś zgarniały nagrody, teraz przegrały.
A wygrały? Puck, gdzie dają rodzić po ludzku za darmo, nawet w wodzie, z widokiem na morze. I krakowski szpital im. Żeromskiego, który jeszcze niedawnobył - jak to ujął jego ordynator - więzieniem.
Nasze drogie państwo nadęło się na początku akcji. W lutym, podczas debaty w"Gazecie", wiceminister Bolesław Piecha mówił, że "opłaty są pobierane prawem kaduka", ale ani ministerstwo, ani konsultant krajowy ds. ginekologii i położnictwa nie zrobili nic. Na uroczystość wręczenia nagród przyszła tylko wiceminister pracy Joanna Kluzik-Rostkowska. Obiecała, że zrobi, co będzie mogła, by Ministerstwo Zdrowia spełniło oczekiwania kobiet.
A my - w imieniu polskich kobiet - oczekujemy tak niewiele. Jasno zdefiniujcie, że rodzić po ludzku należy się w ramach ubezpieczenia. Bo ubezpieczona Polka jest chyba człowiekiem?