2006: To był dobry jazzowy rok

Zdecydowały o tym wielkie jubileusze Milesa Davisa oraz Johna Coltrane'a, związane z nimi płyty oraz urodzaj na polskim rynku fonograficznym i festiwalowym

Bywały lata, że praktycznie co tydzień dostawaliśmy kilka płyt ze swingowaniem na pierwszym bądź drugim planie. W tym roku ilość zdecydowanie ustąpiła miejsca jakości, a my mieliśmy szczęście, że w ślad za premierą płyty w bardzo wielu wypadkach artysta przyjeżdżał do Polski.

Pomijając jubileuszowe wznowienia i premierowe wydania krążków z muzyką Coltrane'a (obchodziliśmy 80. rocznicę urodzin, okraszoną publikacją nieznanych dotąd nagrań) oraz kompilacje Davisowskie (80. rocznica urodzin i 15. śmierci), do głosu doszedł jak nigdy dotąd jazz akustyczny. Świadczą o tym m.in. świetne płyty kwartetu Branforda Marsalisa z "Braggtown" (jego występ w Warszawie na JVC Jazz Festiwal był najważniejszym i najlepszym koncertem roku), udany tandem Pat Metheny/Brad Mehldau, trzymające fason panie Diana Krall (stylowe "From This Moment On"), Cassandra Wilson ("Thundebird" - odwiedziła z tym programem Polskę) i Patricia Barber ("Mythologies", Amerykanka wykonała część tego programu w Gdyni). A poza tym Kenny Garrett (świetny krążek "Beyond The Wall" oraz udane występy w Polsce) oraz Jack DeJohnette, który niedawno przybył do Bielska-Białej wraz z Foday Musa Suso na fali znakomitych recenzji albumu "Music From The Hearts of The Masters".

Cała ta plejada gwiazd jazzu pokazała, że czy trzymając się głównego nurtu, czy też robiąc wycieczki w rejony world music bądź r'n'b, można ciągle tworzyć rzeczy ożywcze.

Równie znakomicie wypada polska fonografia - płyty Leszka Możdżera (międzynarodowy projekt z Zoharem Fresco i Larsem Danielssonem zwieńczony drugim ich wspólnym krążkiem "Between Us And The Light"), duetu Michał Kulenty/Marcin Masecki (wybitne, ulotne, stonowane "Przesłanie"), z albumami Adama Pierończyka ("Busem po Sao Paulo", "Live In Berlin") czy najlepszym od lat w dorobku Tomasza Stańki "Lontano". To wszystko jazz bez taryfy ulgowej - światowy poziom i powrót do najwyższej formy polskiego jazzu epoki Krzysztofa Komedy i Zbigniewa Seiferta.

Trudno wymienić tutaj wszystkie świetne polskie płyty (np. Krzysztofa Popka, Wojciecha Staroniewicza czy Macieja Grzywacza), a godnych odnotowania jest prawie ćwierć setki.

Jednej nie sposób przemilczeć - "Mutru" basisty wirtuoza Piotra Żaczka. To nowy rozdział w polskim jazzie elektrycznym. Pełen odniesień do fusion, drum'n'bass, trip-hopu czy chill-outu, bawiący się brzmieniami i chętnie eksperymentujący, pokazał, że nowe nie musi przychodzić zza Atlantyku. Co więcej, koncertową premierę projektu Żaczka w Sali Kongresowej (JVC Jazz Festiwal) zwieńczyła owacja na stojąco ponad trzech tysięcy słuchaczy!

Kiedy rok temu chwaliłem polskich animatorów życia festiwalowego, nie sądziłem, że rok 2006 przebije to wszystko, co wydarzyło się wcześniej.

Jazz z najwyższej półki to już nie domena Warszawy, Trójmiasta, Bytomia Wrocławia czy Poznania. Jazz nie rozbrzmiewa tylko od festiwalowego święta, choć Warsaw Summer Jazz Days, JVC Jazz Warsaw, podobnie jak Era Jazzu czy stołeczny Jazz na Starówce, z kilkutysięczną widownią co wieczór oraz - co zaczyna być normą - ofertą bezpłatnych koncertów z udziałem najjaśniejszych gwiazd światowego formatu, nadal biją rekordy frekwencji. Dzisiaj gwiazdy z okładek "Down Beatu" koncertują w Głogowie, Ostrowie Wielkopolskim, Bielsku-Białej, Słupsku czy Kaliszu. Tłumy przyciągnął jubileusz półwiecza, które minęło od pierwszego festiwalu jazzowego w Sopocie.

Samorządy, fundacje czy po prostu pasjonaci wyciągają z kiesy pieniądze i zapraszają tych, których ceny nie są wywindowane po za skalę zdrowego rozsądku. I tak kolejny raz jazzmani mogą cieszyć się tym, że na żywo zobaczyli w mijającym roku postacie i zespoły takiego kalibru, a jakim miłośnicy rocka czy popu, tylko mogą marzyć.