Tczew: śmiertelna ofiara katastrofy budowlanej

Mężczyzna nie żyje, trzech innych walczy o życie po zawaleniu się w środę dachu stacji diagnostycznej PKS w Tczewie.

Zginął 47-letni Tadeusz B., jeden z robotników remontujących budynek stacji. Nie miał szans na przeżycie, został przygnieciony ciężkimi, żelbetonowymi płytami, które runęły na posadzkę. Jedna z nich zgniotła mu szyję.

- Wydobycie ciała zajęło nam kilkanaście minut, trzeba było ciąć beton i stal, które przygniotły człowieka - opowiada brygadier Waldemar Walejko, komendant Straży Pożarnej w Tczewie. - Ale na uratowanie mu życia od początku nie było szans. Spod gruzu wystawała ręka. Szukaliśmy pulsu, nie było go już gdy przybyliśmy na miejsce.

Trzej pozostali robotnicy są ciężko ranni.

- Zgniecenia głowy i klatki piersiowej, urazy wielonarządowe, otwarte złamanie podudzia - ich obrażenia wylicza dyżurna tczewskiego Pogotowia Ratunkowego. - Dwóch już jedzie karetką do Szpitala Wojewódzkiego w Gdańsku, trzeci też tam trafi.

Ranni to 50-letni Edward R. z Gręblina pod Tczewem, 29-letni Tadeusz Ł. i jego 30-letni brat Janusz Ł., obaj ze Starej Kościelnicy pod Malborkiem. Nie zginęli na miejscu tylko dlatego, że nie znajdowali się bezpośrednio pod walącym się dachem. Wszyscy byli pracownikami prywatnej firmy, która miała dokonać remontu stacji ul. Armii Krajowej, gdzie mieści się baza tczewskiego PKS.

Do tragedii doszło w środę po godz. 13.

- Usłyszeliśmy niezbyt głośny dźwięk, jakby tąpnięcie - opowiadają mechanicy z pobliskich warsztatów, gdzie naprawiane są autobusy PKS. - Wyszliśmy na zewnątrz, nic groźnego nie było widać. Dopiero, gdy jeden z kolegów podszedł do hali stacji, okazało się, że runęła połowa dachu. Natychmiast zawiadomiliśmy pogotowie, policję i straż pożarną.

Jeden z rannych braci był przytomny, gdy przybyli ratownicy. Poinformował, ile osób zajmowało się remontem hali, a nawet wskazał miejsce, gdzie powinien znajdować się Tadeusz B. - jak się po chwili okazało już nie żyjący. Rannych szybko zabrały karetki. Po wydobyciu ciała zmarłego robotnika strażacy przystąpili do odgruzowania hali. Do nocy, przez dziurę w dachu, dźwig wyciągał kilkumetrowej długości żelbetonowe płyty, z których zbudowany był strop hali.

Równocześnie pracę rozpoczął powiatowy inspektor nadzoru budowlanego, który ma określić przyczyny katastrofy. Nikt oficjalnie nie potrafił powiedzieć, co było przyczyną tragedii.

Swoją hipotezę przedstawił nam brygadier Walejko: - Wszystko wskazuje na to, że dach runął w wyniku prac remontowych. Ściany hali zbudowane są ze stalowych kratownic. Na nich, jak na wspornikach, leżały żelbetonowe płyty stanowiące strop - tłumaczy komendant tczewskiej PSP. - Zadaniem robotników najpewniej było podniesienie tego dachu, bo w części, która nie runęła, podparli strop stalowymi słupami-wspornikami. Gdy robotnicy odcięli kratownice podtrzymujące strop, zamontowane przez nich tymczasowe słupy nie wytrzymały ciężaru i ciężkie płyty spadły na ludzi.