"Świat jest płaski": biblia entuzjastów globalizacji

To jedna z najgłośniejszych książek o globalizacji, jakie ukazały się w ostatnich kilku latach. Przedstawia obraz przemian na świecie wywołanych - w opinii autora i wielu entuzjastów procesu - rozwojem nowych technologii. To dzięki nim "boisko się wyrównało", a świat "spłaszczył się", tzn. powstały warunki, w których w opinii Friedmana wykwalifikowani ludzie z biednych krajów mają szanse konkurować o pracę ze specjalistami z Zachodu.

Mowa tu tylko o naprawdę dobrze wykwalifikowanych, najbardziej twórczych, nieprzeciętnych. Friedman ma świadomość, że globalizacja stwarza szanse jedynie nielicznym. Że wzrostowi gospodarczemu towarzyszy obniżanie się poziomu życia większości średniaków przeciętniaków, przede wszystkim na Zachodzie. Że globalizacja dołożyła do starych podziałów nowe. Zapewne wie również i to, że w wielu krajach Południa korzysta z niewolniczego i półniewolniczego wyzysku. A także że nie istnieje żaden plan, szansa, obietnica dla tych, którzy nie załapią się na awans spowodowany innowacjami technologicznymi. Czyli dla większości.

Tym, co irytuje w zajmującej, choć przydługiej opowieści (Friedman potrafi uwodzić narracją), nie jest ani to, że autor lubi rozmaite aspekty globalizacji (któż ich nie docenia?); ani to, że nie ma odpowiedzi na rozmaite pytania - na wiele z nich nikt ich nie znalazł; irytuje entuzjazm pioniera z czerwonej chuście, optymizm naiwnego dziecka. Z takim entuzjazmem Friedman wykrzykuje: "Tak, jestem technologicznym deterministą! Winny postawionym zarzutom". W poprzedniej głośnej książce o globalizacji ("Lexus i drzewo oliwne") - też denerwująco optymistycznej - znaleźć można niemało śladów tego, iż Friedman sam obawia się o możliwą trwałość rozwarstwienia i innych ciemnych stron globalizacji. W nowej książce o "płaskim świecie" jego punkt widzenia spłaszcza się: współczesność jest odarta z dramatu, a jeśli pojawia się w niej coś dramatycznego, to strach Amerykanów przed terrorystami i konkurencją.

Jeden z kłopotów z Friedmanem polega też na tym, że na blisko 600 stronach nie zadaje sobie trudu zmierzenia się z argumentami żadnego z krytyków obecnego kształtu globalizacji: Stiglitza, Sorosa, Sachsa - by poprzestać na najgłośniejszych nazwiskach z głównego nurtu refleksji. Autokrytycznych byłych reaganistów i thatcherystów w ogóle nie dostrzega. Alterglobalistycznych krytyków traktuje pstryczkiem w nos - to "populiści" kierujący się "prymitywnym antyamerykanizmem". Okazuje się, że świat jest nie tylko płaski, ale też jakże prosty! Te uniki autora nie podnoszą rangi dzieła.

Jedną z najciekawszych krytyk książki Friedmana napisał wybitny historyk idei John Gray - zatytułował ją "Świat jest okrągły". Gray od ponad dekady głosi tezę o podobieństwach stylu myślenia marksistów i neoliberałów: dla jednych i drugich to postęp technologiczny nakręca rozwój gospodarczy, i to siły ekonomiczne determinują społeczeństwa. Polityka i kultura mają w tym nurcie myślenia znaczenie trzeciorzędne. W ten nurt Gray wpisuje Friedmana i pokpiwa sobie, że z myśli Marksa przejął jedynie słabości, natomiast najciekawsze wnioski zignorował.

Gray uważa, że tak samo jak Marks Friedman nie docenia siły religii, nacjonalizmu, kultury. Tymczasem rosnący nacjonalizm nie jest bynajmniej odpryskiem, lecz nieusuwalną częścią globalizacji. Tak było kiedyś, gdy kapitalizm budował potęgę Zachodu, tak jest również dzisiaj w krajach takich jak Chiny i Indie: częścią nacjonalistycznych sentymentów jest pragnienie przełamania ekonomicznej hegemonii Zachodu.

Z kolei inaczej niż Marks Friedman nie zauważa - w opinii Graya - destrukcyjnych mocy kapitalizmu: "wywracania społeczeństwa do góry nogami, niszczenia całych gałęzi przemysłu, sposobów życia i rządów". Gray nie może się nadziwić, dlaczego Friedman nie dostrzega tego, że rewolucja kapitalistyczna była procesem pełnym wstrząsów i przemocy i takim będzie zapewne trwająca rewolucja globalizacyjna (już dzisiaj bywa).

Friedman, owszem, dostrzega, że "niepłaskie" obszary świata istnieją i nie mają udziału w dobrodziejstwach postępu, ignoruje jednak związek między wzrastającymi nierównościami, staczaniem się "niepłaskich" światów w dół a postępami globalizacji. Poza jego uwagą są obszary, do których globalizacyjne szanse nie docierają wcale - ogromne połacie Afryki czy Ameryki Łacińskiej ("spłaszczonej" jedynie punktowo). Jeśli już coś z globalizacyjnej oferty trafia do tych "niepłaskich" światów, to gadżety, odpady i neokolonialne obyczaje. "Brzydka plama w krajobrazie idealnym " - ironizował poeta.

Friedman nie zajmuje się jednak brzydkimi plamami. Rewolucja globalizacyjna (kiedyś napisał, że "globalizacja to amerykanizacja") potrzebuje silnej wiary, wigoru, optymizmu. Taką samą wiarę, wigor i optymizm Friedman prezentował wobec idei "szerzenia demokracji" w Iraku (na przekór linii swojej gazety "New York Timesa"). Chociaż to inne zjawiska - chyba że faktycznie uznamy globalizację za amerykanizację - styl myślenia i kłopoty ze wzrokiem pozostają niezmienne. Ktoś spyta: a straty, a zgliszcza, a ofiary? Cóż, nie da się zrobić omletu bez stłuczenia jajek, gdzie drwa rąbią itp. Gruzy posprząta kiedyś ktoś inny.

"Świat jest płaski"

Thomas L. Friedman

przeł. Tomasz Hornowski

Rebis, Poznań