Od 50 lat dla rzeszy czytelników kilku dzienników ("Słowo Powszechne", "Sztandar Młodych") i tygodników ("Kultura", "Polityka"), a także widzów "Panoramy" w TVP Podemski jest przewodnikiem po świecie paragrafów prawa. Pamiętam, jak przed laty jako świeżo upieczony żurnalista zwróciłem się do niego per "profesorze" przekonany o jego tytule. Obruszył się ze śmiechem.
Rok 2006 Podemski zamyka tomem "Pitawal PRL-u" oraz przyznaną mu przez Naczelną Radę Adwokacką i wręczoną wczoraj nagrodą Złota Waga za działalność publicystyczną.
"Pitawal..." to zbiór felietonów drukowanych w "Gazecie Świątecznej". Wbrew nazwie - coś więcej niż zbiór relacji z najgłośniejszych peerelowskich procesów, choć ich garść Podemski daje: Arthura Greisera - namiestnika Kraju Warty, Melchiora Wańkowicza, Janusza Szpotańskiego czy lekarki pogotowia fałszywie oskarżonej po śmiertelnym pobiciu przez MO Grzegorza Przemyka. Jego felietony mają naturę powiastek prawnofilozoficznych, jak np. zamykający tom esej o karze śmierci. Podemski zaczyna od wspomnienia świadka ok. 30 egzekucji, daje sylwetkę kata (na co dzień knajpianego szatniarza), przypomina haniebny wyrok w aferze mięsnej. Oddaje głos etykom i filozofom, by zaskoczyć: "Wielu nieprzejednanych przeciwników kary śmierci waha się dziś w swych poglądach. Wstydzę się, ale należę do nich i ja". I spuentować: "Kat nie wróci, Europa nie chce już kata".
Dla rozważań Podemskiego punktem odniesienia są kanony europejskiego prawa, w tym orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Z "Pitawala..." przebija więc ton oskarżenia prawa na usługach władzy. Dosadnie określił ten ton czytelnik internauta: "Podemski opisał, jakim bezprawnym syfem był PRL".
Podemski reaguje też na wynaturzenia prawa, które pojawiły już po zmianie ustroju. Obserwując legislatorskie pomysły prawicowych polityków, przestrzega przed "wskrzeszeniem trupa" ustawy o szczególnej odpowiedzialności karnej z 1985 r., która nakładała drakońskie kary nawet za drobne przewinienia. Gdy władze kilku miast odmawiały pod byle pretekstem zgody na przemarsz Parad Równości, pisze o ustawie z PRL-u, która wolności słowa i zgromadzeń nie stawiała tamy - na cmentarzach.
Choć Podemski pokazuje, jak system PRL-u wykorzystywał prawo przeciw społeczeństwu, z jego książki przebija też nuta optymizmu. Niejeden felieton poświęcił tym, którzy nie dali się złamać reżimowi. Zwłaszcza adwokatom, wielkim mówcom, obrońcom w procesach politycznych: Maciejowi Bednarkiewiczowi, Władysławowi Sile-Nowickiemu czy Witoldowi Lisowi-Olszewskiemu. Przywraca pamięci postaci chlubne, a zapomniane: Stanisława Hejmowskiego, obrońcy w procesach po Poznańskim Czerwcu '56, czy sędziego Witolda Formańskiego i jego kolegów z Sądu Najwyższego, którzy w 1980 r. zarejestrowali "Solidarność". Gdy w 1998 r. Formański zmarł, "na pogrzebie nie zjawił się nikt z kierownictwa" S "i nikt z jego reprezentantów nie przemówił nad mogiłą" - konkluduje gorzko.
Opinia ZMP o Podemskim była trafna. Od młodości kolekcjonował anegdoty i dowcipy polityczne. Jego kronika PRL-u skrzy się obyczajowym szczegółem. W pamięć zapada wypowiedziane szeptem przez mec. Maurycego Karniola pytanie do sądu: "Czy to naprawdę tak wielki wstyd być Rosjaninem?", padło na procesie kolejarza oskarżonego o "rozpowszechniane fałszywych wiadomości", gdy sowiecki marszałek Rokossowski stanął w 1949 r. na czele MON (o jego pochodzeniu wiedziała cała Polska). Albo chóralne "Na wieki wieków amen" partyjnego aktywu po słowach "Niech będzie pochwalony" wypowiedzianych przez księdza postawionego przed sądem za zbyt śmiałe kazania.
Brakuje dziś autorów z taką, jaką ma Podemski, znajomością prawa, a przy tym "szyderczo ustosunkowanych". Szkoda, bo śmiech to najgroźniejsza broń przeciw (każdej) władzy.
"Pitawal PRL-u"
Stanisław Podemski
Iskry, Warszawa