Białoruskie władze nie słuchają apeli Parlamentu Europejskiego o jego uwolnienie. Wczoraj rozpędziły demonstrację solidaryzujących się z nim opozycjonistów. Milicja zatrzymała 22 osoby.
- Kiedy trzy tygodnie temu po miesiącu wspólnej głodówki żegnałem się z Kazulinem w łagrze Witba-3, sam wyglądałem jak więzień obozu koncentracyjnego. On już wtedy był w gorszym stanie niż ja, a przecież od tego czasu dalej nic nie je - mówi "Gazecie" Siarhiej Skriabiec, były przywódca opozycyjnej grupy Republika w białoruskim parlamencie, który siedział z byłym kandydatem na prezydenta.
Żona Kazulina, Irina, której w piątek pozwolono porozmawiać przez telefon z mężem odsiadującym wyrok 5,5 roku więzienia za zorganizowanie demonstracji przeciwko sfałszowaniu wyniku wyborów głowy państwa, alarmuje. Więzień stracił już 30 kg. 51-letni rosły mężczyzna, były komandos, przy 189 cm wzrostu waży 64 kilo. Ma niskie ciśnienie, ledwo się porusza.
W liście do żony wczoraj przemyconym z łagru napisał: - "Po prostu zamarzam. Po dwie, trzy godziny rozcieram nogi, ale to nic nie daje. Nie mogę zasnąć". - Jego stan jest bardzo ciężki - powiedziała nam, nie hamując łez Irina.
Kazulin nie chce jednak przerwać głodówki, póki Rada Bezpieczeństwa ONZ nie zajmie się łamaniem praw człowieka na Białorusi. Mińsk nie zareagował na ubiegłotygodniowy apel UE o uwolnienie Kazulina i nie zezwolił ambasadorowi Niemiec na Białorusi na spotkanie się z nim w łagrze.
Zareagował natomiast błyskawicznie na demonstrację około 50 opozycjonistów, którzy wyszli wczoraj na plac Październikowy w centrum stolicy z portretami głodującego więźnia. Specjalne oddziały milicji rozpędziły demonstrację, zatrzymując m.in. przywódcę Zjednoczonej Partii Obywatelskiej Anatola Labiedźkę i szefa Ośrodka Obrony Praw Człowieka "Wiesna" Alesia Bialackiego.