Przyjechali ratować mojego męża, a wstrzyknęli mu pavulon

W procesie ?łowców skór? nadszedł czas na wypowiedzi bliskich ofiar pracowników łódzkiego pogotowia

Żona Wiesława S.: Czego ja mogę sobie życzyć od sądu? Człowiek, który uważa pacjenta w karetce za przedmiot, za kilo gwoździ [Andrzej N. mówił tak w swoich wyjaśnieniach w prokuraturze], powinien znaleźć się poza społeczeństwem. Nie mogę mówić więcej.

16 stycznia 2001 r. karetka ma przewieźć chorego psychicznie Wiesława S. do szpitala. Pacjentowi fizycznie nic nie dolega, ma tylko depresję, siada z sanitariuszem Andrzejem N. z tyłu wozu. Lekarz - z przodu, za ścianą. Andrzej N. opowiada na przesłuchaniu: - Podczas podróży wstrzyknąłem choremu pavulon częściowo domięśniowo, a częściowo dożylnie. Po około dwóch-trzech minutach u pacjenta pojawiły się kłopoty z oddychaniem.

N. mówi do lekarza, że mężczyzna "chyba nie żyje", potem opowie prokuratorowi, że zawsze "dawał taką ostatnią szansę lekarzowi na ratunek". Doktor rzuca się ratować chorego i każe kierowcy pędzić do szpitala. N. nachyla się do okienka i mówi do szofera: "Helmucik, jedź wolniej!". Wie, że jeśli chory umrze w karetce, będzie mógł wezwać firmę pogrzebową i "sprzedać skórę". Jeśli w szpitalu, ciało zostanie w tamtejszej chłodni i z zarobku nici. Karetka dowozi Wiesława S. do szpitala żywego. Lekarzowi na intensywnej terapii nie udaje się uratować pacjenta.

Do dziś żona ofiary Danuta P.S. nie może pozbierać się po stracie męża. Zdaniem specjalistów mimo choroby męża dzielnie razem szli przez życie. - Uzupełniali się wzajemnie - napisali fachowcy. Teraz pani Danuta czuje się bezradna, osamotniona, ma wyraźne cechy depresji. Prosi sąd o ukaranie Andrzeja N. za zabójstwo i zasądzenie 100 tys. zł odszkodowania. Podobnie jak dwie córki Wiesława S.

Żona Dariusza K. zajęła sądowi mniej niż minutę. Powiedziała tylko: - Czuję wstręt do Andrzeja N. i Pawła W. Przyjechali ratować mojego męża, a wstrzyknęli mu pavulon.

15 września 2000 r. o 20.34 wezwała karetkę. Jej mąż spadł z wersalki i rozbił sobie głowę. Lekarz Paweł W. podejrzewa zatrucie alkoholem, ale nawet nie bada pacjenta. Karetka jedzie do Instytutu Medycyny Pracy. Tam lekarze stwierdzają, że pacjent jest trzeźwy, może mieć krwiaka mózgu. Sugerują przewiezienie chorego na obserwację neurologiczną do innego szpitala. Karetka jedzie dalej. Andrzej N. jak zwykle zostaje sam z pacjentem z tyłu ambulansu. Zdaniem prokuratury wstrzykuje mu 5 mg pavulonu. Lekarz - jak wynika z akt - nie próbuje ratować duszącego się pacjenta. Daje komórkę Andrzejowi N., żeby ten wezwał zakład pogrzebowy Czarna Róża.

Dariusz K. miał 35 lat. Dziś rodzinie, którą utrzymywał, ciężko jest żyć. Żona ofiary, sama nieuleczalnie chora, nie może pracować. Ma 400 zł renty i dwoje dzieci. Prócz ukarania oskarżonych prosi o zasądzenie na jej rzecz 100 tys. zł.

Rodzina Ludmiły Ś., która dostała wysypki i którą miał uśmiercić pavulonem w karetce sanitariusz Karol B., nie miała siły przyjść do sądu. Adwokat przekazał tylko, że proszą o sprawiedliwy wyrok.

Przypomnijmy: sanitariusze - Andrzej N. i Karol B. - odpowiadają przed sądem za zamordowanie pavulonem dla pieniędzy z handlu "skórami" w sumie pięciorga pacjentów. Lekarze - Janusz K. i Paweł W. - są oskarżeni o doprowadzenie do śmierci 14 chorych (zdaniem prokuratury nie ratowali umierających bądź ratowali ich w nieodpowiedni sposób). W poniedziałek mowy obrońców, wyrok - najpewniej jeszcze w grudniu.