Od połowy 2005 r. Komisja Europejska prowadzi śledztwo w sprawie pomocy publicznej (wycenianej na ok. 1,5 mld zł) udzielonej stoczniom produkcyjnym w Gdańsku, Gdyni i Szczecinie. Dotychczasowa restrukturyzacja tych firm nie powiodła się, a nowe programy naprawcze dla stoczni rząd wysłał do Brukseli trzy miesiące temu. Od decyzji KE zależeć będzie, czy pomoc publiczna zostanie zaakceptowana. Jeśli nie, to stocznie będą musiały oddać pieniądze i niemal na pewno zbankrutują.
Gdyby KE miała zdecydować już teraz, decyzja byłaby negatywna - informowaliśmy wczoraj w "Gazecie". Według naszego źródła urzędnicy z Brukseli zwracają uwagę na brak postępów w prywatyzacji stoczni.
Chodzi tu głównie o zatrudniającą ok. 6 tys. osób Stocznię Gdynia. Choć oficjalnie rozmowy z potencjalnymi inwestorami: ukraińskim producentem blach - Związkiem Przemysłowym Donbasu oraz firmą izraelskiego armatora Ramiego Ungara trwają, to nieoficjalnie menedżerowie stoczni przyznają, że utknęły one w martwym punkcie.
- Inwestorzy są w kontakcie z zarządem stoczni, ale to nie zarząd ma przecież ostatnie słowo - denerwuje się Dariusz Adamski, szef "Solidarności" w Stoczni Gdynia, która od tygodnia utrzymuje pogotowie strajkowe. - Do rozmów muszą włączyć się ministerstwa Skarbu, Gospodarki i Agencja Rozwoju Przemysłu. Ich marazm spowodował, że Ungar ogłosił wczoraj, że jest bliski wycofania się z oferty zakupu stoczni.
Dodatkowo Stocznia Gdynia może nie doczekać prywatyzacji, bo ma poważne kłopoty z płynnością finansową. Nie jest w stanie regulować ZUS-u za pracowników czy płacić na czas dostawcom.
Ratunkiem miała być uzgodniona jeszcze w lipcu pożyczka od ARP - udzielona w taki sposób, aby ze strony Brukseli nie było zarzutu o pompowanie w stocznię kolejnych państwowych pieniędzy.
- ARP nie dotrzymuje słowa, nie otrzymaliśmy pieniędzy - oskarża Adamski. - Odnosimy wrażenie, że ARP zależy na przepłoszeniu inwestorów i upadłości stoczni. Zamiast wspólnie walczyć o stocznie w Brukseli, musimy wykłócać się o nasze sprawy nawet w Warszawie.
Roma Sarzyńska, rzecznik ARP: - Zarzuty szefa "Solidarności" są nieprawdziwe. Chcieliśmy pomóc, ale to zarząd stoczni wycofywał się z uzgodnionych propozycji.
Przełom w rozmowach nastąpił w środę podczas spotkania Kazimierza Smolińskiego, prezesa Stoczni Gdynia (PiS), i Pawła Brzezickiego, prezesa ARP. Zdaniem naszych informatorów decydujące znacznie miały obawy przed wstrzymaniem prywatyzacji i negatywną decyzję Unii Europejskiej.
"Gazeta" dotarła do najważniejszych elementów porozumienia. Do końca roku ARP za 20 mln zł odkupi od Stoczni Gdynia mniejszościowy pakiet akcji w Stoczni Gdańskiej. ARP kupi także za ok. 30 mln zł pakiety w dwóch spółkach-córkach Stoczni Gdynia. Najwięcej pieniędzy, bo ok. 80 mln zł ma trafić na konto stoczni po sprzedaży spółce-córce ARP suwnicy bramowej - wysokiej na 106 m wizytówki gdyńskiego zakładu. Ten kolos może jednorazowo transportować nad suchym dokiem części statków o masie nawet 1000 ton (tyle waży np. 12 lokomotyw).
- Suwnica cały czas będzie pracowała na potrzeby stoczni - uspokaja Janusz Wikowski, rzecznik Stoczni Gdynia. - Będzie to tzw. leasing zwrotny: teraz dostaniemy pieniądze za suwnicę, które potem będziemy spłacać w ratach. To dla nas sprawa życia i śmierci, więc dobrze zabezpieczymy się, aby np. nowy właściciel nie sprzedał suwnicy w obce ręce.
Zdaniem naszych informatorów ze stoczni dzięki pieniądzom od ARP zakład złapie oddech, a inwestorzy przekonają się, że rządowi zależy na ratunku dla stoczni.
Czy UE to doceni? Wczoraj w Brukseli na temat stoczni rozmawiał minister gospodarki Piotr Woźniak. Po spotkaniu unikał komentarzy. Według informacji rzecznika Neelie Kroes, unijnej komisarz do spraw konkurencji, ostateczna decyzja w sprawie pomocy publicznej będzie podjęta w styczniu lub w lutym.
Tadeusz Aziewicz, poseł PO z Gdyni i były szef Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta: - Wszystko zależy od tego, czy oprócz podtrzymania płynności stoczni uda się przeprowadzić prywatyzację. Od miesięcy powtarzam, że trzeba przekonać Brukselę, że naprawdę prywatyzujemy stocznie, a nie tylko tworzymy dokumenty. Znam się na pomocy publicznej i wiem, że nie ma co liczyć na łaskawość unijnych urzędników. PiS jednak wiedział swoje i zamiast skorzystać z profesjonalistów, do rządzenia stoczniami zatrudnił swoich polityków bez doświadczenia. Bez szybkiej zmiany podejścia rządu do stoczni spodziewam się katastrofy.