Jest jednak warunek: internauta z wolnego świata musi wpuścić na swój komputer kolegę z kraju, gdzie internet się cenzuruje.
Dzięki temu Chińczyk, któremu zablokowano np. popularną stronę blogów Technorati, znów na nią wejdzie. A irański onkolog, któremu mułłowie blokują dostęp do strony o badaniach raka piersi, będzie mógł ją przeczytać.
Nad Psiphonem (czytaj Syfon), programem antycenzorskim, pracowali kanadyjscy hakerzy, zwani hacktivistami. W Toronto, Cambridge i na Harvardzie działa zespół Citizen's Lab, który walczy o wolność internetu. Ich projekt badawczy OpenNet Initiative finansuje m.in. fundacja Sorosa.
Przeciwnik hacktivistów to rządy, które internetu się boją. Dla Iranu czy Tunezji wzorem są Chiny, które jednocześnie rozbudowują internet i go nadzorują.
- Cenzury internetowej przybywa lawinowo - mówi szef zespołu Ronald Deibert. - Najpierw blokowano pornografię i zachodnie strony informacyjne, a dziś już strony z blogami, strony medyczne i religijne.
Psiphon łączy użytkownika np. w Iranie z użytkownikiem w kraju, gdzie sieć nie jest cenzurowana. - Podstawa to osobiste kontakty i wzajemne zaufanie - mówi "Gazecie" Michael Hull, współautor programu.
Od 1 grudnia można więc zainstalować na własnym komputerze program psiphon.civisec.org. Wtedy nasz przyjaciel z kraju, gdzie obowiązuje cenzura, uzyska dostęp do internetu przez nasz komputer. By się mógł zalogować, musimy mu przekazać osobiście - to ważne, chodzi o zachowanie tajemnicy - nazwę użytkownika i hasło. Ale komputer "wolnego człowieka" musi być cały czas włączony i mieć otwarty internet. Jak się odepniesz albo wyłączysz komputer, Chińczyk cenzury nie obejdzie.
I uwaga: program służy tylko do przeglądania stron. Ściąganie obrazków, np. pornografii, czy plików muzycznych nie działa.
Do tej pory "Ścianę" przełamywano za pomocą serwera proxy - to pośrednik dający dostęp do zakazanych stron. Ale jest feler. Każde wejście na taki serwer pozostawia ślad - adres komputera użytkownika. Łatwo go zlokalizować i ukarać. - Natomiast Psiphon jest bezpieczny - mówi Hull.
Jak jednak uchronić samo połączenie np. z Chin? Rozwiązanie jest genialnie proste. Program korzysta z tego samego protokołu co zaszyfrowane transakcje finansowe. Gdyby więc wymyślono "antidotum" na Psiphona, to taki program będzie też blokował szyfrowane transakcje bankowe. A na to żaden rząd sobie nie pozwoli. Psiphon nie jest pancerny. Chiński internauta może udostępnić hasło nieodpowiedniej osobie. Jest też ryzyko, że irańska czy chińska służba bezpieczeństwa uruchomi program na swoich stronach, by zwabiać śmiałków.
- To dopiero mały wyłom - przyznaje Hull. Psiphon opiera się na kontaktach osobistych i ma ograniczony zasięg. Może jednak liczyć na zainteresowanie przede wszystkim ze strony emigracji z krajów zza "Ściany". Samej chińskiej diaspory jest na świecie ponad 60 mln osób (wliczając w to 23 mln na Tajwanie).
A my? Czy weźmiemy udział w obalaniu "Ściany"? W ubiegłym roku do Chin wyjechało 20 tys. Polaków. Ilu nawiązało tam kontakty osobiste? Ilu zechce uruchomić Psiphona dla przyjaciela w Pekinie?
- Uprzedzamy użytkowników z krajów objętych cenzurą: pamiętajcie, łamiecie prawo. Decyzja należy do was - mówi Hull.
Sam nie ma wątpliwości. Internauci muszą solidarnie bronić podstaw sieci - wolnego obiegu informacji.