Jerzy Szmajdziński: Wiem co to Gulfstream, wiem co to Guantanamo, a o tym, że samoloty na takim szlaku latały nie wiem, bo się tym nie zajmowałem.
Jerzy Szmajdziński: Eurodeputowani, którzy z zaangażowaniem zajmują się sprawą badania miejsc, w których były więzienia, sami mówią, że tak naprawdę chyba chodzi już o to, żeby gonić króliczka, a nie żeby go złapać. Mówią, że to jest dobry temat do wizyt w wielu krajach, do poznania wielu ludzi, ale w tej sprawie nie są w stanie przedstawić żadnych dowodów.
Jerzy Szmajdziński: Spotkał się z nimi były szef agencji wywiadu, spotkał się przedstawiciel rządu, powinni być usatysfakcjonowani, była dobra pogoda.
Jerzy Szmajdziński: To jest język insynuacji, język znany w polskiej polityce od pewnego czasu, ale nic nie wnoszący do rzeczywistości.
Jerzy Szmajdziński: Jeśli jest dobrym dziennikarzem śledczym to sam ustala co jest, a nie potrzebuje prokuratury, czy kogoś innego. Władze poprzednio rządzące i władze dzisiaj rządzące, które przecież niewiele łączy ze sobą, jednoznacznie stwierdziły, że w Polsce więzień nie było i trzymajmy się tej wersji.
Jerzy Szmajdziński: Przemysław Gosiewski z całą pewnością uzurpuje sobie prawo, żeby znać się na wszystkim, ale tej wiedzy nie posiada.
Jerzy Szmajdziński: Takie można odnieść wrażenie, jeśli takie decyzje są podejmowane, ale cóż to są decyzje Stanów Zjednoczonych. My w przeszłości, po sprawie Iran-Contras, po różnych wyznaniach szefów CIA, po innych ocenach zdarzeń, wyciągaliśmy wnioski w naszej praktycznej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi. Tylko tyle mogę powiedzieć, nie chcę powiedzieć ani słowa więcej, żeby nie szkodzić naszym strategicznym związkom ze Stanami Zjednoczonymi.
Jerzy Szmajdziński: Z Iraku powinniśmy byli się wycofać w grudniu 2005 roku. Naprawdę decyzja podjęta w lutym 2005 roku przez rząd Marka Belki była decyzją w pełni uzasadnioną, ponieważ Polska wzięła udział w najtrudniejszej części tej operacji, ponieważ ochraniała proces polityczny w Iraku. To, co mogliśmy zrobić w zakresie wyszkolenia 8 dywizji, która stacjonuje w bazie w Diwanii, zostało wykonane, oni osiągnęli wszystkie certyfikaty zdolności do działań operacyjnych. Wycofanie powinno nastąpić także ze względu na nasze możliwości wojskowe, ludzkie, mianowicie nie można wysyłać w to samo miejsce, tak niebezpieczne miejsce, tak różny od naszego klimat po raz trzeci, czy czwarty żołnierzy. Podjęliśmy decyzję informując sojuszników z wyprzedzeniem, w związku z tym rząd Kazimierza Marcinkiewicza i Lech Kaczyński nie mieli żadnych zobowiązań w tej sprawie.
Jerzy Szmajdziński: To była decyzja ponad potrzeby i staram się unikać takich słów, ale jednak decyzja podjęta po to, żeby się Amerykanom przypodobać. Nie było uzasadnienia wojskowego, politycznego i społecznego, bo z opinią publiczną też się trzeba liczyć, w naszym wyniku wyborczym była również cena związana z operacją iracką. Nie można nadwerężać zaufania ludzi działaniem w opozycji do opinii publicznej. Ten czas minął w grudniu 2005 roku.
Jerzy Szmajdziński: W ówczesnych warunkach, wtedy kiedy podejmowaliśmy tą decyzję, kiedy kierowaliśmy wniosek do prezydenta Kwaśniewskiego, który podjął ostateczną decyzję, było wystarczająco dużo przesłanek dla poparcia tej decyzji.
Jerzy Szmajdziński: Na tej zasadzie Krzyżacy mogliby wygrać bitwę pod Grunwaldem.
Jerzy Szmajdziński: Ale we wniosku i w czasie dyskusji, która się toczyła w rządzie, myśmy nie rozmawiali o Colinie Powellu, rozmawialiśmy o rezolucjach Rady Bezpieczeństwa ONZ, o tym że nie są realizowane, o nie tworzeniu warunków do działania Komisji do Spraw Atomistyki.
Jerzy Szmajdziński: Ale ta komisja nie miała warunków do pracy. Gdzieś na końcu tych wielu elementów było przeświadczenie, że Saddam Hussein jest zagrożeniem dla tamtej części świata.
Jerzy Szmajdziński: Tam mięliśmy do czynienia z najtrudniejszą decyzją, bo to była decyzja w ramach tak zwanej Koalicji Chętnych, Coalition of the Willing, sprawa była trudna, ryzykowna i kontrowersyjna. Dzisiaj wiem, że w przypadku brania udziału w tego typu koalicjach warto szerzej o tym rozmawiać w kraju, warto mieć akceptację sejmu, opinię ważnych gremiów przed podjęciem tej decyzji, a nie, żeby to była decyzja Rady Bezpieczeństwa. W Afganistanie mamy do czynienia z operacją Sojuszu Północnoatlantyckiego, obecność w tym sojuszu wymaga aktywności i obecności. Nasze wskaźniki w zaangażowaniu w operacje NATO nie są duże, są w tej chwili najmniejsze z możliwych, więc jesteśmy zmuszenia do wzięcia udziału w tej operacji. W opinii publicznej można odnieść wrażenie, że tam są tylko Amerykanie, Brytyjczycy i Polacy.
Jerzy Szmajdziński: To jest operacja, w której bierze udział 26 państw. Natomiast uważam za bardzo ryzykowny mandat, który mamy wypełniać, za bardzo ryzykowną ilość żołnierzy, którą wysyłamy.
Jerzy Szmajdziński: Na granicy naszych możliwości, zgłaszaliśmy gotowość wzięcia udziału w operacji, w Afganistanie, ale wtedy kiedy operacją miało dowodzić dowództwo szczecińskiego korpusu polsko-niemiecko-duńskiego, w związku z tym miały nam towarzyszyć jednostki zabezpieczenia, a tutaj wysyłamy jednostki bojowe w warunkach, w których nie ma wywiadu i kontrwywiadu wojskowego, bo Antonii Macierewicz zrobił wszystko co możliwe, żeby do tego doprowadzić.
Jerzy Szmajdziński: Ja pełnej wiedzy w tej chwili mieć nie mogę, ale z informacji, które posiadam, jasno wynika, że ci, którzy dzisiaj zarządzają służbami, które powinny być sprawne, zajmują się historią, przeszłością, szukaniem haków i pisaniem wniosków do prokuratury, a nie tym, co jest najważniejsze dla bezpieczeństwa sił zbrojnych. Nie mam żadnego zaufania, że te struktury są dobrze zarządzane i że wybrano właściwych oficerów do tych działań. Nie mam też żadnej pewności, że zostały podjęte wszystkie działania, które by nawiązywały kontakt ze służbami afgańskimi. Dla mnie element rozpoznania i współpracy wywiadowczej jest absolutnie najsłabszym ogniwem.
Jerzy Szmajdziński: Rzecz polega na tym, żeby mówić prawdę. To, co dzisiaj mówię minister Sikorski niestety tolerował przez całe miesiące. Tolerował absolutnie awanturnicze działanie swojego zastępcy.
Jerzy Szmajdziński: To jest jeden ze szczytów, który przełomowym nie będzie. Główną operacją, o której będzie mowa w rozmowach plenarnych i bilateralnych, będzie zwiększenie zaangażowania w Afganistanie. To jest pierwsza, największa operacja poza terytorium sojuszu, która rzeczywiście pokaże czy sojusz jest zdolny do spełniania swojej roli, czy jest wiarygodny. Będą przyjęte wytyczne polityczno-obronne na najbliższe trzy lata dotyczące reformy i rozszerzenia sojuszu.
Jerzy Szmajdziński: Jeśli te państwa wypełnią zobowiązania i będą tego chciały. Ukraina jak wiemy nie jest dzisiaj gotowa.
Jerzy Szmajdziński: Mówiąc zupełnie szczerze to oznacza rozmycie sojuszu, ten sojusz będzie liczył się tylko wtedy, kiedy będzie wzmacniana jego siła polityczno-militarna, a nie kiedy będzie zajmował się tym, czym w moim przekonaniu skutecznie może się zajmować UE. Ten problem ma oczywiście znaczenie w polityce, ma znaczenie jeśli chodzi o bezpieczeństwo krajów, ale to jest tylko i aż bezpieczeństwo energetyczne, ale nie mogą się tym zajmować wojskowi i nie powinni się tym zajmować politycy, którzy zajmują się budową systemów obrony transatlantyckiej.
Jerzy Szmajdziński: W moim przekonaniu tak. Ten pomysł rozmywałby sens NATO.
Jerzy Szmajdziński: Przed każdym szczytem któryś z polityków francuskich pisze ważny artykuł, w którym pisze mniej więcej to samo. Oczywiście ta idea jest słuszna, ponieważ wydatki, które są w europejskiej części sojuszu są prawie takie, jak wydatki amerykańskie na obronę, na badania naukowe w obszarze obronności i na utrzymanie sił zbrojnych, ale są mniej efektywnie wykorzystywane. Podnoszenie zdolności obronnych państw, które są na terytorium Europy ma głęboki sens i ma sens budowanie tego europejskiego filaru Unii.
Jerzy Szmajdziński: To słusznie, ponieważ nie powinniśmy w sojuszu i w układach bilateralnych liczyć wyłącznie na Stany Zjednoczone.
Jerzy Szmajdziński: To jest bardzo interesująca idea, pewnie będzie tak, że nie będzie państwa, które by nie miało armii zawodowej. Ale do tego trzeba dochodzić ewolucyjnie. Zwracam uwagę, że armia zawodowa to znaczy tak naprawdę armia ekspedycyjna, a to jest bardzo kosztowne. Taka armia nie może być w koszarach, taka armia musi być używana, wtedy powstaje takie myślenie, żeby na ważną, mniej ważną misję wojsko trzeba wysłać. To wszystko kosztuje, kosztuje również zdrowie i życie żołnierzy. Osłabia się związek społeczeństwa z wojskiem. W poprzednich latach zrobiliśmy wiele, z 45 do 65 procent uzawodowiliśmy siły zbrojne, trzeba to zrobić do 80%. Część chętnych do poboru może być najlepszą drogą do selekcji do kadry zawodowej.