Zdaniem ubiegającego się o drugą kadencję Łukaszenki już dzień po rozpisanych na 9 września wyborach do Mińska zostanie zwiezionych 10 tys. ludzi, którzy wkroczą do rezydencji prezydenta i niczym w Jugosławii "ogłoszą białoruskiego Kosztunicę". - Nie będzie Kosztunicy na Białorusi - zapowiada jednak Łukaszenko. - Oni doskonale wiedzą, że będę się bronić. Nie będę siedzieć w bunkrze jak Miloszević.
Łukaszenko przedstawił swój dramatyczny scenariusz na specjalnej naradzie nt. sytuacji politycznej w kraju, na którą zwołał przedstawicieli władzy wykonawczej. Zapewnił ich, że nie ma zamiaru ustąpić i że wie, kto stanie w jego obronie. - Oczywiście wojska wewnętrzne. Istnieje w nich specjalna brygada specnazu, dowodzona przez Pawluczenkę. Znacie to nazwisko? - pytał białoruski lider.
Nazwisko rzeczywiście jest znane. Właśnie majora Pawluczenkę dowodzącego elitarną jednostką SOBR opozycja podejrzewa o kierowanie tzw. szwadronem śmierci, który miał likwidować oficjalnie zaginionych bez wieści oponentów władzy. Jednak zdaniem Aleksandra Łukaszenki to kłamstwa przedwyborcze: - Trwa zmasowany atak na wszystkie struktury władzy, od przewodniczącego rady wiejskiej do prezydenta.
O koordynowanie działań antypaństwowych prezydent znów oskarżył szefa mińskiej misji OBWE Hansa-Georga Wiecka, który stał się "szefem sztabu całej opozycji". Łukaszenko zapowiedział ogłoszenie dokumentów o tym "co wyprawia Wieck i Zachód na Białorusi".
Akurat w środę w Mińsku mieli rozpocząć pracę pierwsi obserwatorzy przysłani na wybory przez Biuro ds. Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE. Mieli zająć się tzw. obserwacją długoterminową - m.in. kontrolą procesu rejestrowania kandydatów i formowania komisji wyborczych. Nie dostali wiz.
Na wypowiedzi prezydenta zgodnie zareagowało sześciu kontrkandydatów Łukaszenki we wrześniowych wyborach: - Wybierać prezydenta powinien naród białoruski, a nie oddani władzy dowódcy jednostek specjalnych - napisali w środę we wspólnym oświadczeniu.
Cezary Goliński, Mińsk