Ryszard Pieńkowski: W II turze pomyliliśmy się zaledwie o 0,22 pkt procentowego, czyli w granicach zakładanego błędu (0,5 proc). To przede wszystkim zasługa ankieterów, którzy pracują w coraz trudniejszych warunkach. Spotkanie z respondentem to nie wypełnianie urzędniczego druku. To rozmowa, musi być szczera, oparta na zaufaniu. A z zaufaniem jest coraz gorzej.
Od 16 lat politycy wszystkich opcji atakują sondaże. Z jednej strony nie potrafią się bez nich obejść, w niemal każdej debacie używają naszych wyników jako argumentu za lub przeciw, z drugiej strony je dezawuują, jeśli tylko nie pokazują ich w korzystnym świetle. Rok temu nowo wybrany prezydent Lech Kaczyński skrytykował sondaże, a koordynator ds. służb specjalnych Zbigniew Wassermann stwierdził, że trzeba się zainteresować nietrafionymi prognozami wyborczymi (sondaże prognozowały zwycięstwo PO, a wygrał PiS). Chciał nawet szukać odpowiedniego paragrafu. Sondażyści stają się elementem "układu", "liberalnego spisku". Tymczasem z badań wynika, że na decyzje wyborców wpływa wiele czynników, sondaże też, ale nie w sposób decydujący.
- Tak, i to nas niepokoi. Bo nie jest to już grupa losowa. Odmawiają przeważnie wyborcy partii, które dezawuują sondaże. W efekcie te elektoraty są niedoreprezentowane w badaniach i uzyskują gorsze wyniki niż w rzeczywistości. Jeśli wicepremier Roman Giertych ciągle mówi, że sondaże to element spisku, to wyborcy LPR nam coraz częściej odmawiają i faktycznie partia Giertycha wypada gorzej. I pojawia się błąd.
- Nie zawsze. Badani starają się dobrze wypaść w oczach ankietera. Nie wypada np. przyznawać się, że ktoś się nie wybiera na wybory i zwykle ponad 60 proc. Polaków deklaruje zamiar udziału w wyborach. Sprawdzamy szczerość takich deklaracji, pytając np. o zainteresowanie polityką albo o to, czy do tej pory badany chodził na wybory czy nie.
I dopiero uwzględniając te wszystkie dane, prognozujemy frekwencję wyborczą. Jest niższa od surowych deklaracji i bliska rzeczywistej.
W ogóle kończy się powoli czas publikowania surowych danych. Musimy starać się prognozować wyniki, uwzględniając nie tylko deklaracje wyborców, ale i inne czynniki.
- Zaczynamy analizować inne dane empiryczne, które również zbieramy (np. dane obserwacyjne od ankieterów o osobach odmawiających), ponadto bierzemy pod uwagę szereg innych danych (np. wyników poprzednich wyborów w danym lokalu wyborczym) i na tej podstawie budujemy modele, które pozwalają nam prognozować ostateczne wyniki.
- Oczywiście, że nie chodzi o manipulację, ale o to, czego oczekuje od nas opinia, czyli o trafną prognozę wyborczą. Sondaż na tydzień przed wyborami nie może dać odpowiedzi na pytanie, co się stanie za tydzień, to fotografia poglądów i nastrojów w danym momencie. Przez tydzień może się wiele wydarzyć, coś może mieć wpływ na decyzję wyborców. Skąd wyborca może wiedzieć, co to będzie?
- Musimy próbować. Przed II turą w Warszawie było wiadomo, że część elektoratu Marka Borowskiego przerzuci głosy na kandydatkę PO. I było to jasne, zanim Gronkiewicz-Waltz dostała poparcie od Aleksandra Kwaśniewskiego. Musimy prognozować zachowania niezdecydowanych, badać ich sympatie polityczne, pytać, jak głosowali w poprzednich wyborach. I starać się jak najwięcej dowiedzieć o tych, co nam odmawiają, żeby umieć prognozować ich zachowanie nad urną wyborczą.