Wciąż jest bardzo niebezpiecznie - rozmowa z ratownikiem

Pięć-sześć osób może znajdować się na końcu sekcji, w miejscu, gdzie być może doszło do zapłonu, który zainicjował wybuch metanu. Do nich ratownicy dotrą na samym końcu - mówi Piotr Luberta, przewodniczący Związku Zawodowego Ratowników Górniczych w Polsce.

Piotr Purzyński: Co się dzieje na dole kopalni?

Piotr Luberta, przewodniczący Związku Zawodowego Ratowników Górniczych w Polsce: W nocy pracowało od siedmiu do dziewięciu zastępów ratowniczych. Musiały jednak przerwać prace związane z docieraniem do wyrobiska, w którym doszło do katastrofy. Na dole mamy do czynienia z tzw. wybuchowym trójkątem, czyli mieszanką wodoru, metanu i bardzo małą ilością tlenu, co samoistnie może doprowadzić do powtórnego wybuchu. To warunki, które zagrażają bezpieczeństwu ratowników i poszkodowanych górników.

Warunki na dole bez przerwy się zmieniają. Czy mimo to potrafi Pan powiedzieć, kiedy ratownicy pokonają 300 m wyrobiska?

Wszystko zależy od warunków, jakie będą panować na dole. Metan może wchodzić w zroby [puste przestrzenie między skałami - przyp. red.]. Nie wiadomo, czy wspomniany trójkąt nie powróci. Ratownicy przez całą noc budowali tamy, podjęli też ryzykowną decyzję o przewietrzaniu wyrobiska. Do pokonania mają jeszcze 300 m, gdyby zawał nie był całkowity, jest szansa, że pokonają tę odległość w 2-3 godziny.

Na początku wyrobiska ratownicy znaleźli sześć ciał górników. Czy to może oznaczać, że część grupy próbowała uciekać z chodnika?

Nie. Nie wszyscy górnicy pracowali w jednym miejscu. Były tam osoby z dozoru, były osoby zajmujące się pomiarami stężenia metanu, byli ludzie przygotowujący transport likwidowanej sekcji. Wreszcie pięć-sześć osób może znajdować się na końcu sekcji, czyli na samym dole, w miejscu, gdzie być może doszło do zapłonu, który zainicjował wybuch metanu. Do nich ratownicy dotrą na samym końcu.