Rosyjska woźna syczy na aktorów i przegania ich z kanapy, która jeszcze rano oznaczona była tabliczką: "Nie dotykać! Eksponat muzealny". Teraz jest rekwizytem na planie serialu "Wojna i pokój" na podstawie epopei Lwa Tołstoja. Zadanie woźnej: pilnować mebli w zabytkowym Domu Naukowców nad Newą w samym sercu Sankt Petersburga. Zadanie ekipy filmowej: jak najwierniej oddać scenerię tamtych czasów. Bitwa o kanapę między rosyjską woźną a młodymi Włochami z ekipy filmowej trwa. W końcu jeden z Włochów włącza maszynę do robienia dymu i pokój wypełnia się jasnymi kłębami, które wykurzają kaszlącą woźną.
Serial na podstawie opublikowanej w 1878 r. powieści Tołstoja to pomysł włoskiej rodziny Bernabei, właścicieli firmy producenckiej Lux Vide. Włoskie badania pokazały, że widzowie uwielbiają robione z rozmachem produkcje historyczne. Do tej pory Lux Vide specjalizowała się w religijnych filmach dla telewizji RAI. Kiedy z pomysłem realizacji "Wojny i pokoju" Włosi pojechali do Moskwy, Rosjanie uznali za obraźliwe, że obcy producent zaprasza ich, Rosjan, do zekranizowania perły ich literatury. Lody skruszono dopiero za trzecim podejściem.
Projekt jest realizowany z hollywoodzkim rozmachem - na budżet w wysokości 28 mln euro złożyły się telewizje z całej Europy, obok RAI także Kanał Rossija, niemiecki ZDF, France 2 i polski Polsat.
Krzysztof Grabowski z Gdyni założył w 1996 r. firmę Baltmedia, która zajmuje się usługami filmowymi. Sławomir Jóźwik, jego przyjaciel z Warszawy, założył w tym samym czasie studio telewizyjno-filmowe Projektor. Współpracę zaczęli od programu "Zamczysko" - turnieju rodzinnego pokazywanego siedem lat temu w TVP. Parę lat później Grabowski wykonywał usługi filmowe dla ekipy Lux Vide. W 2004 r. Włosi zaproponowali Polakom koprodukcję filmu o Janie Pawle II. Tak oto Baltmedia i Projektor zostały polskimi producentami wykonawczymi obrazu z Jonem Voightem, który powstawał w koprodukcji RAI, TVP i amerykańskiej stacji CBS. W Polsce "Jana Pawła II" zobaczyły w kinach 2 mln widzów.
Lux Vide po raz kolejny zaproponowała współpracę grupom Baltmedia i Projektor przy okazji "Wojny i pokoju". Grabowski znów poszedł do TVP. Byli zainteresowani. - Później zmienił się rząd, zmieniła się telewizja - mówi Grabowski.
Polsat szybko podpisał umowy. Telewizja Zygmunta Solorza daje część pieniędzy na produkcję, w zamian ma prawa do dystrybucji serialu na terenie Polski, Węgier, Estonii, Litwy i Łotwy. W Polsacie nie chcą ujawniać wielkości wkładu. - Nie można na tym stracić - mówi Grabowski. - To serial ponadczasowy i wiele lat można nim handlować. Nadawcy telewizyjni z całej Europy jako koproducenci mają potencjalne zyski z reklam przeliczone w tę i z powrotem.
Grabowski przyznaje, że tym razem wkład Polaków w produkcję jest mniejszy niż przy okazji "JPII", mniejszy jest też ich wpływ na końcowy produkt. Polacy grają tylko role drugoplanowe. Wenanty Nosul (kardynał Dziwisz w filmie o polskim Papieżu) tym razem gra kamerdynera Gerazma i jak sam przyznaje: - To nie jest rola psychologiczna, tylko wynieś, przynieś, pozamiataj. W mniejszych rolach wystąpią także Paweł Burczyk, Lech Dyblik i Janusz Szydłowski.
Polacy zapewnili umundurowanie wojsk rosyjskich, francuskich, pruskich i austriackich. Wyborem mundurów zajął się Andrzej Szenajch, znawca epoki. Dwa tiry z kostiumami pojechały do Wilna, gdzie kręcona jest większość zdjęć, gdyż Moskwa okazała się za droga. Część mundurów została jeszcze z planu "Pana Tadeusza" czy nawet z "Rękopisu znalezionego w Saragossie" Hasa, resztę trzeba było uszyć. Muzykę do filmu napisze Jan A.P. Kaczmarek, zdobywca Oscara za muzykę do "Marzyciela". - Kaczmarek powiedział nam, że za dużo jest na świecie szybkich filmów akcji, a on całe życie czekał na propozycję epickiej opowieści o niespiesznej narracji - mówi Grabowski.
Największe gwiazdy międzynarodowej obsady to Malcolm McDowell ("Mechaniczna pomarańcza"), który zagra księcia Bołkońskiego, i Brenda Blethyn ("Sekrety i kłamstwa") w roli Marii Dimitriewny. Nataszę Rostową zagra Francuzka Clemence Poesy ("Harry Potter i czara ognia"), Piotra Bezuchowa - Niemiec Alexander Beyer ("Good bye, Lenin"), a księcia Adrieja - Włoch Alessio Boni.
- Przy "JPII" mieliśmy większe nazwiska, ale nazwiska są wtedy, gdy Amerykanie dorzucają 10 mln dol. - mówi Grabowski. - Jon Voight kosztował 1,5 mln dol. i na to europejskie budżety nie wystarczą.
Reżyseruje Robert Dornhelm. Ten urodzony w Rumunii, a mieszkający w Austrii i USA twórca był nominowany do nagrody Emmy za serial "Dziesięć przykazań". - "Wojna i pokój" może odpowiedzieć w dzisiejszych burzliwych czasach, co pcha ludzi do wojny - twierdzi Dornhelm, który sam będzie też film montował.
Scenariusz "Wojny i pokoju" też okazał się kwestią sporną. - Niemiecki ZDF chciał produkcji skierowanej do kobiet, romansu, i do końca pilnowali scenariusza pod kątem czystości gatunku - mówi Grabowski. Pierwszy projekt scenariusza zrobił Enrico Medioli (scenariusz do "Dawno temu w Ameryce" Sergio Leone), a ostatnich szlifów dokonał Gavin Scott ("Młody Indiana Jones").
Liczby są imponujące: 15 tys. statystów, 1,5 tys. koni, 650 strzelb i 15 dział, które zagrają w scenie bitwy pod Borodino.
Cztery odcinki serialu "Wojna i pokój" po 100 minut pokazywane będą w większości Europy od niedzieli do środy. W Polsce Polsat pokaże serial jesienią przyszłego roku w dziesięciu 40-minutowych częściach. Będzie on oczywiście dubbingowany.
Tymczasem na planie trwa wojna włosko-ruska. Zmarznięci Włosi chodzą po twierdzy Pietropawłowskiej opatuleni w szale i kurtki. Pada śnieg i jest minus pięć stopni. - Ragazzi! Silenzio! - krzyczy szef planu. - Tiszina! Przebrani w stroje z epoki młodzi rosyjscy statyści szybko gaszą papierosy. - Stypendium studenckie w Rosji wynosi ok. 600 rubli (20 euro), a tu za dzień zdjęć dostanę 1400 rubli - mówi Władimir.
Nowa ekranizacja największej powieści wszech czasów będzie konkurować z tą z lat 60., którą w ZSRR wyreżyserował Siergiej Bondarczuk. Władza sowiecka nie szczędziła pieniędzy - film miał cztery części, powstawał siedem lat i kosztował 100 mln dol. W scenie batalistycznej bitwy pod Borodino zagrało wtedy 120 tys. ludzi! Ale takich pieniędzy, jakie na propagandę wydawała KC KPZR, nie ma nawet w Hollywood.