Agenci CBA mieli walczyć z szeroko rozumianą korupcją na najwyższych szczeblach władzy. Po trzech miesiącach pracy (ustawa o powołaniu Biura obowiązuje od końca lipca) nie pochwalili się żadnym sukcesem. Może poza tym, że stu kilkudziesięciu funkcjonariuszy dostaje już pensje sięgające kilku tysięcy złotych. Co zatem robią?
- Są intensywnie szkoleni - twierdzi Tomasz Frątczak, dyrektor gabinetu szefa CBA. I dodaje lakonicznie: - Wykonują obowiązki, jakie nakłada na służbę ustawa.
Nie podaje jednak konkretów o efektach pracy. - Wszczęto pierwsze śledztwa. CBA jest służbą specjalną, nie może więc informować, jakimi sprawami czy osobami się interesuje. Do końca roku będziemy mogli zaprezentować konkretne rezultaty - obiecuje dyrektor Frątczak.
CBA nie ma na razie sukcesów, nie ma też szczęścia do ogłaszanych przetargów. Na funkcjonowanie Biura w przyszłym roku przeznaczono aż 120 mln zł i dlatego zaplanowano gigantyczne zakupy. Centrum Obsługi Kancelarii Prezesa Rady Ministrów wylicza - poza opisywanymi już przez "Metro" limuzynami - także modemy i inny sprzęt do korzystania z internetu, komputery PC oraz 500 telefonów komórkowych. Procedury idą wolno, bo przetargi na sprzęt dla CBA wzbudzają chyba większe emocje niż praca agentów.
I tak np. do przetargu na komputery protest złożyła firma produkująca procesory. Jej przedstawiciele napisali, że specyfikacja zamówienia jest "klasycznym przykładem przetargu dyskryminującego i naruszającego wolną konkurencję". - Słusznie zauważyli, że producentem procesorów do komputerów jest nie tylko firma Pentium. Stąd decyzja o uznaniu protestu i zmianie specyfikacji - przyznaje Tomasz Frątczak. Jeszcze więcej kontrowersji wzbudził przetarg na komórki. Pojawiły się zarzuty wiodącej firmy telefonicznej, że krąg zainteresowanych ograniczono przez szczegółowe wymagania. Kilka dni temu postępowanie przetargowe zostało unieważnione. Agenci wciąż nie mają komórek.