Afera billboardowa czy breloczkowa?

Nie doszło do ugody w procesie o zniesławienie, jaki PO wytoczyła posłowi PiS Jackowi Kurskiemu za wywołanie w czerwcu tzw. afery billboardowej

Chodzi o rzucone 13 czerwca w programie TVN "Teraz my", a powtórzone w prokuraturze słowa o rzekomym finansowaniu kampanii prezydenckiej Donalda Tuska przez PZU. Kurski opisywał taki "mechanizm": PO przejęła od PZU za 3 proc. wartości powierzchnię na billboardach, które PZU wykorzystywała w kampanii "Stop wariatom drogowym".

Tusk przed sądem zarzuty Kurskiego nazwał "oczywistymi kłamstwami". Kurski z kolei wyjaśniał, że był to "emocjonalny afekt" wywołany atakiem na PiS po powołaniu na szefa PZU Jaromira Netzla.

Sam Netzel miał wczoraj zeznawać w sądzie, ale nie pojawił się z powodu "zapalenia okostnej". Nie przyszedł też kluczowy świadek Jacka Kurskiego Włodzimierz Soiński (były członek zarządu PZU). To m.in. od niego Kurski miał mieć informacje, że kampania "Stop wariatom..." może mieć związek z kampanią wyborczą PO.

Prokuratura zaraz po tych rewelacjach wszczęła śledztwo, ale nikomu jeszcze nie postawiła zarzutów, a nawet nie potwierdziła, by śledztwo dotyczyło wprost "mechanizmu", o którym mówił Kurski. Ten zaś zaczął wypowiadać się miękko o rzekomej aferze. "Jeżeli w śledztwie okazałoby się, że moje sformułowania nie mają pokrycia, jestem gotów przeprosić, wyrazić ubolewanie" - zapowiedział w październiku. Minął miesiąc, proces i śledztwo toczą się dalej.

Na sali pojawił się wczoraj jako świadek Witold Pasek, od lipca nowy dyrektor Biura Komunikacji i Marketingu w PZU.

- Czy wiadomo panu coś na temat związku kampanii "Stop wariatom drogowym" z kampanią Donalda Tuska? - zapytała go sędzia Małgorzata Kuracka.

- Nie potrafię tego potwierdzić ani temu zaprzeczyć - odparł. I opowiadał o nieprawidłowościach w kampanii "Stop wariatom". - 1,2 mln zł wydano niezgodnie z budżetem, nie potrafię powiedzieć na co, bo braki w dokumentacji nie pozwalają na rzetelną ocenę tej kampanii - zeznawał Pasek, powołując się na wyniki wewnętrznej kontroli (ma je prokuratura).

- Czy były informacje o odsprzedaży powierzchni reklamowych? - pytała sędzia. - Bezpośrednie nie, są dowody poszlakowe: wydrukowano mniej plakatów, niż zakupiono powierzchni reklamowych - odpowiadał Pasek. Mówił też, że część zleceń wykonano po zakończeniu kampanii - zawieszki zapachowe do samochodów, naklejki na zderzaki czy breloczki.

Sędzia Kuracka pytała, czy jakiś wątek dotyczący Donalda Tuska lub PO się pojawił? - Nie, nie pojawiła się w dokumentacji ani nazwa tej, ani jakiejkolwiek innej partii - odpowiedział Witold Pasek.

Po kilkunastominutowej przerwie zaczął się drugi "billboardowy" proces. Wytoczyła go Kurskiemu Iwona Ryniewicz, poprzedniczka Paska w PZU. Kurski - też w TVN - zarzucił jej, że "odpowiadała za cały ten proceder", "buszowała po biurach w poszukiwaniu dokumentacji" i "wynosiła segregatory". Kilka dni potem zwolniono ją z PZU pod pretekstem wykrytych "nieprawidłowości".

Jej zdaniem raport o nieprawidłowościach przy kampanii "Stop wariatom" zawiera informacje nie do końca zweryfikowane i "wnioski oparte na niewiedzy". A o "aferze billboardowej" mówiła tak: - Żadna z tez pana posła nie jest prawdziwa.

Kurski znów powtarzał, że to informatorzy mieli mu mówić, że "wynosiła segregatory". A słowem "proceder" określał nieprawidłowości w kampanii "Stop wariatom", a nie rzekome finansowanie kampanii PO przez PZU.

Doszło do tego, że mec. Jacek Dubois, reprezentujący Ryniewicz, pytał Kurskiego, czy podczas publicznych występów cierpi na zaniki pamięci, boi się, ma trudności z koncentracją i zrozumieniem kontekstu wypowiedzi? Kurski zaprzeczał. A oskarżenia pod adresem Ryniewicz usprawiedliwił tak: - Dochodziły mnie słuchy, że wynosi. Działałem w stanie wyższej konieczności.

Ciąg dalszy obu procesów za miesiąc.