Komisja nie zauważyła, że wyborca zabrał kartę

Mieszkaniec Czarnej Białostockiej postanowił sprawdzić, czy tamtejsza komisja wyborcza pracuje rzetelnie. Jedną z kart zamiast wrzucić do urny, zabrał do domu.

Sprawa dotyczy komisji z pierwszego okręgu wyborczego, mieszczącej się w gimnazjum w Czarnej Białostockiej.

- Poszedłem na wybory, ale jedną z kart schowałem ją do kieszeni i zaniosłem do domu - opowiada mężczyzna (imię i nazwisko do wiadomości redakcji). Wczoraj poszedł sprawdzić wyniki.

- W rubryce kart wydanych i otrzymanych była wpisana ta sama liczba. A przecież to niemożliwe, bo przynajmniej jednej karty w urnie zabrakło. Nie chce mi się również wierzyć, że sto procent kart było dobrze wypełnionych - dziwi się. - Skoro komisja doliczyła kartę, to może również doliczyli komuś moje głosy?

Marek Rybnik dyrektor białostockiej delegatury Krajowego Biura Wyborczego protestuje przeciw takiemu stawianiu sprawy. Choć nie ukrywa, że w protokołach komisji wyborczych z całego regionu jest bardzo dużo niedociągnięć. Bywa, że nieprawidłowo wypełnionych jest nawet 30 proc. dokumentów.

- Tajemnicą poliszynela jest fakt, że członkowie komisji pracują bardzo nagannie. Wynika to zapewne z tego, że są to osoby wybrane drogą przypadku, często bez wyższego wykształcenia, które nie mają świadomości, jak ważnego zadania się podejmują - tłumaczy Rybnik. - Przyczyną błędu w liczbie zliczonych kart może być również taki przypadek, gdy dwie karty się skleją, a komisja zaznaczy, że wydała głosującemu tylko jedną. Tymczasem wyborca wrzuci do urny dwie, na jednej zaznaczy swój głos.

Kiedy w danych z komisji są jakieś niejasności, można: zlecić kolejne zliczenie kart i głosów lub unieważnić wybory. Przypadek z Czarnej Białostockiej dyrektor Rybnik zamierza zbagatelizować, nie widzi w nim podstaw do unieważnienia wyników.

- Uważam, że sąd nie dopatrzyłby się tutaj żadnych podstaw do unieważnienia wyników i powtórki wyborów - kończy wyjaśnienia.