Wyrok zapadł przy rozdzierającym płaczu najbliższych oskarżonych. Wątpliwości co do winy 17-letniego Łukasza K. - czy świadomie pomógł w zabójstwie, czy pod wpływem starszego o trzy lata kuzyna brał tylko w zacieraniu - śladów pozostały. Zdania odrębne od wyroku złożyli - jak ustaliła "Gazeta" - przewodniczący rozprawie sędzia Marek Walczak i jeden z ławników. Za skazaniem nastolatka na pięć lat więzienia głosowali sędzia Sławomir Machnio i dwóch innych ławników.
To była największa zagadka tej sprawy. Choć i motyw śmierci Zdzisława Beksińskiego, jednego z najwybitniejszych współczesnych malarzy polskich, zamordowanego 21 lutego 2005 r. w swoim mieszkaniu w Warszawie, nadal nie jest jasny. Sąd wczoraj w krótkim uzasadnieniu nie poświęcił tej kwestii ani słowa.
Sędzia Marek Walczak - może dlatego, że w części mówił o wyroku, z którym się nie zgadzał - krótko odtworzył, co zdarzyło się tamtego dnia. Podkreślił, że "co do winy Roberta K. wątpliwości być nie może". To 19-latek z Wołomina, którego ojciec, matka, siostry, a także on sam pracowali u Beksińskiego, robiąc drobne naprawy, sprzątając, przyjechał do artysty, by pożyczyć pieniądze. Ten wpuścił go do mieszkania. Kuzyn Łukasz został na klatce schodowej. To Robert zadał kilkanaście ciosów nożem. Wezwał Łukasza. Ciało wynieśli na balkon. Powycierali krew mopem. Robert ukradł dwa aparaty fotograficzne i płyty CD. Wrócili do Wołomina. Łukasz pożyczył Robertowi swoje ubranie, bo tamten miał zakrwawione. Na przechowanie do domu wziął nóż. Policja zatrzymała ich po dwóch dniach.
Robert K. przyznał się do zabójstwa, ale prosił o mniejszą karę. Obciążył też Łukasza, twierdząc, że wiedział, iż Beksiński zostanie zabity. Według prokuratury pomógł sprawcy psychicznie. Łukasz zaprzecza, twierdzi, że nie dowierzał kuzynowi, zaprzecza, by spacerowali pod blokiem i planowali, jak to będzie.
Sąd dał wiarę wersji Roberta. Choć skazał za "pomocnictwo" Łukasza na pięć lat, to jednak zostawił go na wolności. Sprawa trafi teraz do sądu apelacyjnego.