Tłumaczenie Jelfy nie przekonuje

Mało przekonujące - tak oględnie można nazwać tłumaczenia przedstawicieli Jelfy. Prezes Jurgelenas Saulius w kółko powtarzał, że jego firma jest na rynku ponad 60 lat, że taka wpadka nigdy wczesniej się nie zdarzyła, że firma dołożyła wszelkich starań.

Prezes Saulius zarzekał się także, że najistotniejsze jest dla niego zdrowie pacjentów. Dlaczego zatem firma - mimo że wynikami badań dysponowała co najmniej osiem dni - nie zrobiła nic, żeby lek z rynku wycofać? - Zrobiliśmy wszystko według prawa - tłumaczył prezes.

Niestety, to też nie jest prawdą. Prawo farmaceutyczne ściśle wskazuje, że to na producencie spoczywa obowiązek wycofania wadliwego produktu z rynku. Co to w praktyce oznacza? Jelfa powinna wszystkimi możliwymi kanałami dojść do tego, kto, gdzie i ile kupił feralnego leku. Powinna lek natychmiast odzyskać.

Prezes Jelfy zapewniał także, że nic wielkiego się nie stało, bo Corhydron 250 używany jest tylko w szpitalach. Skoro tak, to po co Jelfa uruchamia specjalną infolinię (0 800 000 889), na którą mogą dzwonić pacjenci? Gdyby zagrożenia nie było, to infolinii też nie. Co więcej, na ten temat ukażą się także ogłoszenia w Internecie i w jutrzejszej prasie.

Dlaczego zareagowano tak późno? Prezes Saulius stwierdził tylko, że nie wie, kto by wziął odpowiedzialność za wcześniejsze zorganizowanie konferencji, gdyby żaden z pacjentów by nie ucierpiał. Pewnie chodziło o odpowiedzialność przed akcjonariuszami za straty, jakie taka wpadka niewątpliwie by spowodowała.