Andrzej Przywara*: Na Frieze nie było też żadnej galerii czeskiej, rumuńskiej i bułgarskiej. Udział w targach nie ma nic wspólnego z reprezentacją narodową. Damian Ortega, artysta z Meksyku pracujący w Berlinie, został ostatnio nominowany do nagrody dla najlepszego niemieckiego artysty, przyznawanej przez muzeum Hamburger Bahnhof w Berlinie. Rynek nie jest wyłącznym wyznacznikiem pozycji artysty. Była moda na sztukę brytyjską, skandynawską, meksykańską, niedawno na malarstwo z Lipska. To fenomeny rynkowe, często wspierane przez państwową politykę kulturalną. W pewnym momencie zaczęto kupować obrazy Neo Raucha, a kogo nie było stać na Raucha, kupował młodszych malarzy z tej samej szkoły. Wzięło się to z resentymentu amerykańskich kolekcjonerów, którzy przyjeżdżali do Lipska i kupując nasycone historią obrazy, zastępowali własny brak zakorzenienia przeszłością pożyczoną z Europy Wschodniej.
- Nie, tu bym kłamał. Było zainteresowanie polskim malarstwem związane głównie z pokoleniem grupy Ładnie. Najlepszą pozycję z nich ma Sasnal. Nie chodzi o to, ile sprzedaje, ale że został zauważony przez muzea i kuratorów. W 2002 r. odbyły się trzy międzynarodowe wystawy tematyczne, które na nowo zdefiniowały problem malarstwa dzisiaj. W Musee d'Art Moderne de la Ville de Paris przygotowana przez Hansa-Ulricha Obrista "Urgent painting", w Bazylei przez Petera Pakescha "Painting on the Move" i w Centre Pompidou przez Alison Gingeras "Dear painter, paint Me". Sasnal pojawił się w dwóch pierwszych i w obu się wyróżnił. Dopiero potem pojawiło się zainteresowanie na rynku sztuki, także innymi malarzami polskimi z tej generacji. To pozytywne zjawisko, ale nie przeceniałbym rynkowej mody. Trzeba pamiętać, że pozycja polskich artystów to część szerszego zjawiska i ono, mam nadzieję, jest trwałe.
- Czy kiedyś było tak, żeby Centre Pompidou zatrudniło kuratora z Polski? Albo żeby kurator z Polski był szefem Kunsthalle w Bazylei czy pracował w Muzeum Kunsthaus Graz? Adam Szymczyk został dyrektorem Biennale 2008 w Berlinie. Powierzono mu imprezę finansowaną z pieniędzy niemieckich podatników, która kosztuje 2,5 mln euro. Aneta Szyłak robi wystawy w Nowym Jorku, w Dreźnie, wykłada na uniwersytecie w Moguncji. Dzisiaj model obecności polskiego artysty w sztuce światowej się zmienia. Chodzi o uczestnictwo w dyskusji, o bezpośrednią konfrontację z innymi artystami i krytykami. I to się dzieje. A zaczęło się pod koniec lat 90., kiedy ludzie na Zachodzie zdali sobie sprawę, że polscy artyści i kuratorzy mogą wnieść coś nowego do obrazu sztuki na świecie.
- Na Zachodzie pojawiło się nowe pokolenie kuratorów. W Niemczech np. w jednym momencie zmienili się wszyscy dyrektorzy ważnych galerii, Kunsthalle i Kunstvereinów, zaczęli je prowadzić ludzie z naszej generacji, urodzeni na przełomie lat 60. i 70. Dzieliliśmy z nimi fascynację sztuką konceptualną , znaliśmy wielu z nich, zanim objęli ważne stanowiska. Ich zawsze interesowało to, co się dzieje za wschodnią granicą, zaczęli przyjeżdżać do Polski, przekonali się, że tutaj dzieją się rzeczy ciekawe. My z kolei zawsze wierzyliśmy, że tacy artyści jak: Paweł Althamer, Artur Żmijewski, Katarzyna Józefowicz, a wcześniej Mirosław Bałka i Edward Krasiński, mają coś do powiedzenia, tylko że to nie jest słyszalne albo nie jest dobrze rozumiane. Uznaliśmy, że trzeba na nich postawić i przekonać ludzi, żeby to zrozumieli. To był długi proces, ale to się w końcu stało. W tym roku - dwa lata po śmierci - Krasiński miał retrospektywę w fundacji Generali w Wiedniu. W przyszłym roku odbędą się dwa ważne projekty ukazujące stan współczesnej sztuki: Documenta w Kassel i Skulpturprojekte w Münster. W Documenta bierze udział Artur Żmijewski, w Skulpturprojekte Paweł Althamer. Oni nie dostali się tam "z rynku" czy z narodowego rozdania, tylko dzięki jakości wystaw, w jakich brali udział, i dzięki rozmowom, jakie odbyliśmy na ich temat z ludźmi zaangażowanymi w sztukę współczesną na świecie. Używamy rynku jako jednego z narzędzi budowania pozycji artysty. Samo sprzedawanie sztuki nie jest dla mnie ciekawym zajęciem. Trzeba pamiętać, że rynek ma swoje ograniczenia, ulega modom, łatwo dewaluuje znaczenia.
- Targi są jak pokazy mody, jedne się zamykają, drugie otwierają. Targów jest co niemiara: ArtBasel w Bazylei, Frieze w Londynie, Armory w Nowym Jorku, Artforum w Berlinie, FIAC w Paryżu, ArtCologne w Kolonii, filia targów ArtBasel w Miami.
W tym roku umówiliśmy się z galerią Kurimanzutto z Meksyku, która tak jak my uczestniczyła we Frieze od początku tych targów, że zamiast jechać do Londynu, zrobimy wspólny projekt w Warszawie. Kiedy się pracuje z niewielką grupą artystów, tak jak my, nie można za często uczestniczyć w targach, to grozi dewaluacją. Artysta nie jest w stanie co dwa miesiące produkować świetnej pracy. Inspiracja musi iść od artystów.
Nie znaczy to, że się wycofujemy z udziału w targach. Nikt dziś nie jest tak naiwny, by wierzyć, że można funkcjonować poza ekonomią, że są jakieś zupełnie oddzielne obiegi pieniędzy i sztuki. Nawet artyści ruchu Fluxus kontestujący w latach 60. rynek, w końcu też się na nim znaleźli. O tej zmianie mówią właśnie targi Frieze, które odbywają się w wielkim namiocie rozkładanym w Regent's Parku. Zostały założone w 2003 r.przez grupę wydawców opiniotwórczego magazynu o sztuce "Frieze" Amanadę Sharp i Matthew Slotovera. To dziwna sytuacja - nagle pismo, które ma krytykować sztukę, robi targi. Pokazuje ona ciekawy moment, w którym dziś znalazł się świat sztuki. Skończyło się myślenie o sztuce romantycznej, a zaczęło polityczne i ekonomiczne. Roger Buergel, kurator Documenta XII, najbardziej ambitnego projektu wystawienniczego i badawczego na świecie odbywającego się co pięć lat w Kassel, powiedział ostatnio, że też chce wpływać na rynek.
Targi Frieze są piekielnie spektakularnym wydarzeniem, przyciągnęły do Londynu międzynarodową publiczność. Tate Modern kupuje do swojej kolekcji prace prosto z Frieze. Muzea i galerie Londynu starają się, by w okresie targów zrobić jak najlepsze wystawy. Od czasu sukcesu Frieze targi w Berlinie straciły na międzynarodowym znaczeniu. Teraz Paryż próbuje odbudować pozycję. Tam francuski kolekcjoner Arnault właśnie dostał zgodę na budowę prywatnego muzeum, które ma projektować Frank Gehry. To już wpływa na rynek, odbywające się tam targi FIAC przyciągają coraz ciekawsze galerie, które wiedzą, że zamożni kolekcjonerzy są w stanie wyłożyć pieniądze na zakup drogich i eksperymentalnych prac. Rynek się rozrasta, panuje silna konkurencja, organizuje się wiele aukcji, które windują ceny stosunkowo młodych artystów na niebezpieczny poziom. Pytanie, czy to się utrzyma, czy nie nastąpi przesilenie. W 1993 r. na rynku sztuki był krach. Teraz mówi się o tym, że nastąpi korekta.
Andrzej Przywara - kurator i krytyk, w latach 1988-2001 pracował w galerii Foksal. W 1997 r. razem z Joanną Mytkowską i Adamem Szymczykiem założył w Warszawie Fundację Galerii Foksal