Rzecz bazuje na zabawnym pomyśle. Oto Chińczycy kręcący w Koninie film jako statystów zatrudniają miejscowych. Dlaczego? Polacy ich zdaniem to ludzie o posępnych twarzach. A oni właśnie takich twarzy pragną, bo pracują nad fabułą o nieszczęśliwej miłości - "Smutny wiatr w trzcinach".
"Statyści" nie są jednak filmem o Chińczykach. I tylko w niewielkim stopniu są filmem o zderzeniu dwóch kultur - jedni patrzą na obyczaje drugich (dziwiąc się im), po czym obie strony czegoś się od siebie uczą. "Statyści" to przede wszystkim film o zagubionych Polakach.
Śledzimy w nim losy kilku osób wynajętych do statystowania. Każda rzeczywiście ma powód, żeby być smutna; opryskliwa księgowa Maria (Anna Romantowska), bo mąż uciekał przed nią w egzotyczne podróże, a syn odzywa się tylko wtedy, gdy potrzebuje forsy; fotograf Gralewski (Krzysztof Kiersznowski), bo zwiała od niego żona; dziadek Józef (Stanisław Brudny), bo rodzina nie chce go wypuszczać z domu (Józef ma wadę serca); bezrobotny Szymon (Łukasz Simlat), zarabiający jako bagażowy na dworcu, bo troszcząc się o chorą matkę, traci szansę na małżeństwo; Dorota (Małgorzata Buczkowska), bo cierpi na syndrom brzydszej młodszej siostry, tyle że to ją, a nie rzekomo atrakcyjną Elę (Dorota Chotecka) Chińczycy biorą do filmu.
Wspólne statystowanie oczywiście odmienia tych ludzi - osłabia ich wady, wzmacnia zalety. Wytwarza nawet przyjacielską więź między nimi - razem poczują się raźniej.
Trzeba przyznać, że w "Statystach" poszczególne wątki zręcznie splatają się ze sobą. Aktorzy grają przyzwoicie (Romantowska i Kiersznowski słusznie dostali nagrody w Gdyni), choć trudno znaleźć w tym filmie jakąś skomplikowaną psychologicznie postać.
"Statyści" to film o nagłym wyrwaniu się z prozy codzienności. A jednocześnie pochwała życia na prowincji. Pean na cześć małej (tym razem kapitalistycznej) stabilizacji, która może jednak przynieść ludziom szczęście.
"Statyści" pokazują życie trochę w wersji "ciepłe kluchy", co czyni ich podobnymi do telewizyjnych seriali. To skądinąd chyba jeden z powodów, dla których okazali się najdłużej oklaskiwaną fabułą na festiwalu w Gdyni.
Ową serialowość znać tu zresztą także w strukturze całości. Scenarzysta Jarosław Sokół (pisał m.in. "Pensjonat pod Różą" i "Bulionerów") lubi nadmiernie przeciągać niektóre wątki, niczym autor telewizyjnego tasiemca, który wie, że żadnego motywu nie może kończyć za szybko, bo ma przed sobą jeszcze 100 odcinków.
Dotyczy to zwłaszcza historii o Romku (Bartosz Opania), który przed laty wyjechał szukać sensu życia (m.in. do Tybetu), zostawiając na pastwę losu narzeczoną Bożenę (Kinga Preis) i dziecko. Teraz chce oboje odzyskać, ale Bożena pracująca u Chińczyków jako tłumaczka zdążyła już ułożyć sobie życie ze starszym od siebie dentystą Ochmanem (Krzysztof Stelmaszyk).
Na dobrą sprawę ten wątek winien zmierzać do puenty już po scenie, w której Romek tłumaczy Chińczykom, że młodzi kochankowie z ich filmu muszą się połączyć (wiadomo, że tak naprawdę mówi nie o postaciach z chińskiego scenariusza, lecz o sobie i Bożenie!). Ale nie, zmagania Romka i Bożeny ciągną się (bez jednoznacznego rozstrzygnięcia) aż do napisów końcowych.
Inna kwestia to rysunek dwójki męskich konkurentów, spośród których kobieta musi wybierać. Sokół idzie tu na łatwiznę - jeden z nich (Ochman) jest kompletnym dupkiem (cóż z tego, że nieźle sytuowanym), więc w wahania Bożeny (nawet mimo niedojrzałości Romana) trudno uwierzyć.
A historia kina uczy, że dla dramaturgii lepiej jest, gdy filmowi rywale są "zbliżeni klasą". Kto nie wierzy, niech obejrzy np. "Cezara i Rozalię" Claude'a Sauteta. Wtedy dopiero kobieta - i widownia - ma problem.
Statyści
reż. Michał Kwieciński
Polska