Tur był jednym z największych zwierząt, które kiedyś zamieszkiwały Europę. Według współczesnych badań mógł ważyć nawet do 800 kg. Samiec był długi na ponad 3 m, a wysoki w kłębie prawie na 2 m. Samice były oczywiście mniejsze. Tur miał potężny kark i masywną klatkę piersiową. Jego olbrzymie i ostre rogi rozrastały się ku bokom, a potem skręcały ku przodowi. Ich czarne końcówki były wygięte nieco do góry. Takie zwierzę musiało budzić respekt myśliwego. Byk tura prawdopodobnie był czarny, a po jego grzbiecie biegła jasna pręga. Na głowie zapewne miał coś, co przypominało rudą czuprynkę.
W Polsce każde dziecko wie, że tury dokonały żywota właśnie w naszym kraju. Gdy w Europie średniowiecza i renesansu uchodziły już za zwierzęta mityczne, u nas władcy jeszcze na nie polowali. Zresztą przetrwały tak długo dzięki szczególnej ochronie ze strony królów i książąt mazowieckich. Najdłużej w Puszczy Jaktorowskiej, gdzie w 1627 r. prawdopodobnie ze starości padła ostatnia turzyca.
Przyczyn wymarcia tura może być cała masa. Od polowań, poprzez utratę środowiska i zmiany klimatyczne, wreszcie po choroby przenoszone przez bydło.
Ale wróćmy do chęci odtworzenia tura. Otóż ma on zostać sklonowany z materiału genetycznego pobranego z kopalnych szczątków. Teoretycznie możliwe, a jednak - powtarzam - mało prawdopodobne. Fragmenty DNA co prawda można wyodrębnić, będą jednak zbyt małe i porwane. Jak je ułożyć w łańcuch? Jak odtworzyć genom?
Jako materiał porównawczy może posłużyć DNA zwykłej krowy, bo tur to jej bliski kuzyn. Tylko wtedy stworzymy raczej kolejną dziwną rasę krowy, a nie tura. Co więcej, będzie to krowa, którą stworzono przy olbrzymim nakładzie sił i środków. Czy ma to sens w kraju, w którym nie ma wystarczająco dużo pieniędzy ani na ochronę przyrody, ani na solidną naukę?
Oczywiście tę krowę spróbują potem mianować turem, tak jak to zrobili w latach 30. ubiegłego wieku dygnitarze w Niemczech. Niezgodnie z prawdą ogłosili, że niemieccy naukowcy odzyskali tura.
Może jednak lepiej pogodzić się z tym, że tura już nie ma i nie będzie? A lekcja, jaka płynie z jego historii, jest jedna: zagrożone gatunki należy ratować, gdy jeszcze stąpają po ziemi. Takich gatunków w Polsce nie brakuje. I szczerze mówiąc, wolałbym, żeby minister środowiska więcej uwagi poświęcał właśnie takim sprawom, a nie projektom z dziedziny science fiction.