To główne ustalenia między George'em Bushem a grupą zbuntowanych senatorów z jego partii. Spór dotyczył zaproponowanej przez prezydenta ustawy o traktowaniu więźniów podczas wojny z terroryzmem.
Biały Dom wpisał do niej przywiązanie do konwencji genewskich, czyli umów międzynarodowych zakazujących złego traktowania więźniów, ale chciał "traktować je wąsko". Chciał przemycić zgodę na dalsze traktowanie więźniów, które Bush nazywa "alternatywnymi metodami przesłuchań", a jego przeciwnicy - torturami. Chodzi m.in. o podtapianie, zmuszanie do długotrwałego stania, trzymanie w chłodzie czy upale.
Niższa izba parlamentu USA zaakceptowała projekt, ale w Senacie tydzień temu stanęli okoniem trzej wpływowi politycy, w tym John McCain - najpoważniejszy kandydat Republikanów na start w wyborach prezydenckich w 2008 r.
Poparł ich były szef dyplomacji Busha Colin Powell. Powiedział, że propozycje prezydenta "poddadzą w wątpliwość moralne podstawy walki z terroryzmem i narażą na szwank wojska za granicą", bo inni mogą podobnie traktować żołnierzy USA wziętych do niewoli.
Przez tydzień trwały przepychanki. Wreszcie w czwartek wieczorem po całodniowej naradzie w biurze wiceprezydenta Dicka Cheneya senatorowie i doradcy Busha osiągnęli porozumienie.
- Najważniejsze, że Ameryka będzie szanować nie tylko literę, ale i ducha konwencji genewskich - mówi McCain, który sam był torturowany przez komunistycznych Wietnamczyków ponad 30 lat temu.
Senatorowie zgodzili się na propozycję Busha, by to prezydent określał, które dokładnie techniki przesłuchań będą dozwolone, a które nie. Jednak wyznaczyli ich ramy i zmusili prezydenta, by spis technik był jawny.
- CIA będzie teraz wiedziała, co może robić, a czego nie - powiedział senator Lindsey Graham. - Damy światu jasny sygnał, że nie stosujemy już takich technik jak podtapianie. One są nie do pogodzenia z wartościami Ameryki.
Senatorowie wywalczyli też inne ustępstwo. Bush chciał, by więźniowie oskarżeni o terroryzm nie musieli znać wszystkich dowodów, na podstawie których się ich skazuje. W wyniku kompromisu będzie im trzeba pokazać niemal całość dowodów. Jedyny wyjątek stanowią szczegóły, których ujawnienie groziłoby Ameryce kolejnym atakiem terrorystycznym (np. gdyby więźniowie przekazali tę wiedzę kolegom na wolności).
- Porozumienie to spory sukces w walce o prawa człowieka - mówi "Gazecie" Jennifer Daskal z Human Rights Watch. - Najważniejsze, że Bushowi nie udało się dokonać redefinicji konwencji genewskich i że przesłuchujący będą wiedzieli, że tortury są ścigane przez prawo.
Ale i Bush ogłosił wczoraj zwycięstwo: - Będziemy mogli robić to, czego oczekują od nas Amerykanie, czyli łapać terrorystów, zamykać ich, przesłuchiwać i skazywać.
Rzeczywiście, Biały Dom osiągnął jeden z głównych celów - służby specjalne USA nadal będą mogły bez procesu trzymać i przesłuchiwać podejrzanych o terroryzm. Na razie oskarżono tylko 10 spośród ok. 450 więźniów przetrzymywanych w obozie Guantanamo na terenie amerykańskiej bazy na Kubie. Większość z nich siedzi od czterech lub pięciu lat.
Ustawa zagwarantuje też w praktyce bezkarność tym oficerom CIA, którzy w ostatnich latach stosowali "alternatywne metody przesłuchań".
- Ta ustawa nie daje zatrzymanym możliwości zwrócenia się do sądu ze skargą na to, że są więzieni, nawet, gdyby nadal byli okrutnie traktowani - mówi Jennifer Daskal. - Dlatego kompromis jest tylko częściowym sukcesem.
Ustawa zostanie zapewne zatwierdzona przez Kongres USA w przyszłym tygodniu.
Większość Republikanów miała McCainowi za złe, że na półtora miesiąca przed wyborami parlamentarnymi osłabił sporami i tak mało popularną partię. - Wyborcy zapamiętają, jak bardzo podzieleni są Republikanie. Stracimy na tej historii - mówił wczoraj jeden z doradców partii w Kongresie.
Jeśli rzeczywiście prawica straci w wyborach 7 listopada kontrolę i nad Senatem, i nad Izbą Reprezentantów, gniew aktywistów republikańskich skieruje się w dużej mierze na McCaina. Mogłoby go to drogo kosztować. To Partia Republikańska musi go nominować do prezydenckiego wyścigu.
Jeśli jednak partia go nominuje, to twardy sprzeciw wobec niepopularnego Busha i zmuszenie go do daleko idącego kompromisu może bardzo pomóc McCainowi za dwa lata w powszechnych wyborach prezydenckich. Spór o traktowanie więźniów ugruntuje bowiem pozycję McCaina jako polityka centrowego, ale przy tym człowieka zasad. W sporze z Białym Domem popierali go bez zastrzeżeń nawet Demokraci.