Nie wychodzę z kina: Moralność menela

Przyjemny widok: Silver Screen w Gdyni podczas XXXI Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, gdzie od rana do północy w ośmiu salach idą nowe polskie filmy. Tłum młodych widzów. Wśród nich etatowi wybrzydzacze, którzy mówią, że tak nudno jeszcze nigdy nie było (jednak nie opuszczają żadnego festiwalu i pracowicie układają nowe złośliwości na temat polskiego kina). Są też entuzjaści, którzy łapią za rękaw, żeby koniecznie obejrzeć debiut Roberta Krzempka, czy offowy film Bodo Koksa. A ta dziewczyna z parcianym workiem na ramieniu - to chyba Dorota Masłowska, która wszystko opisze w "Lampie".

Doświadczenie uczy, że trzeba uważać i ze ślepym entuzjazmem, i z nadmiernym wybrzydzaniem. Marek Koterski ma rację, mówiąc, że spośród setek powstających rocznie filmów amerykańskich czy francuskich ledwie kilka zostaje w pamięci. Nie zdajemy sobie sprawy, jakie zwały filmowej grafomanii powstają na całym świecie. A takich filmów niepotrzebnych nikomu poza autorem w Gdyni nie widać. Nieprawdą jest też, że świat nas nie dostrzega. Aż cztery debiuty z tegorocznego konkursu miały swoje prapremiery w Cannes oraz Wenecji: "Z odzysku" Fabickiego, "Chłopiec na galopującym koniu" Guzińskiego, "Hiena" Lewandowskiego i "Summer Love" Uklańskiego.

Dezaktualizuje się tradycyjny sposób opisywania festiwalu: widzenie w kinie "obrazu współczesnej Polski". Tymczasem Polska, jak Argentyna u Gombrowicza, może być "błękitna, trójkątna, podłużna", brzydka lub piękna, tragiczna lub komiczna, bogata lub biedna. Jednym słowem: każda. Zależnie od konwencji, w jakiej ujmiemy rzeczywistość.

Z filmów oglądanych dotąd w konkursie można by wyciągnąć wniosek, że jesteśmy krajem meneli, złodziei, alkoholików - europejską Biafrą, gdzie jedni z głodu grzebią po śmietnikach, a drudzy patrzą na to z klimatyzowanych biurowców. Takie właśnie wrażenie - populistycznego lamentu nad biednym krajem - sprawia w pierwszym momencie komedia Krzempka "Czeka na nas świat", która przeszła przez ekrany niezauważona, a w Gdyni zwróciła uwagę.

30-letniego bezrobotnego Ślązaka nęka fizyczny głód. Aby go zaspokoić, chwyta się różnych prac. Próbuje być utrzymankiem sąsiadki, licząc, że stara nakarmi go jak swojego pieska (motyw męskiej prostytucji powraca w innej debiutanckiej komedii - "Sztuce masażu" Mariusza Gawrysia). Wyrzucony z biura zatrudnienia, pracuje przez moment w "mięsnym komisie" przy placu Okrągłego Stołu, bierze udział w Śląskim Wyścigu Alkoholików. Gdy tylko zdobywa pieniądze, natychmiast zostaje okradziony przez wychodzących zza rogu meneli, dla których staje się regularnym źródłem dochodu.

Czy naprawdę jest to karykatura III RP? Raczej przewrotna gra ze stereotypem "strasznego kraju". Krzempek idzie tropem Koterskiego, nie tylko w gagach poniżej pasa i operowaniu wulgaryzmami, ale przede wszystkim w autokompromitacji bohatera, który nie umie nic i tak naprawdę na nic nie zasługuje. Mimo to dostąpi kpiarskiego happy endu: talent do głodowania da się sprzedać i może stać się atutem na światową skalę, wtedy wreszcie będzie można się zastanowić, gdzie leżał błąd. W świecie, który "jest, jaki jest", czy może w nim samym?

W świecie menelskim rozgrywa się inny debiut - "Przebacz" Marka Stacharskiego. Film zaskakująco udany, z zarysowanymi cienką kreską rolami Bartosza Turzyńskiego i Aleksandry Nieśpielak. Temat jak z melodramatu: młody człowiek delikatniejszy od innych, nazywany "prawiczkiem", należący do złodziejskiej bandy, którą tworzą jego dawni koledzy z podwórka, bierze udział w gwałcie. Później, nierozpoznany, spotyka swoją ofiarę i zakochuje się w niej z wzajemnością, nie mogąc przekroczyć bariery powtórnego zbliżenia. W nieunikniony sposób musi dojść do rozpoznania i ekspiacji.

Stacharski to reżyser o reporterskim doświadczeniu, co widać w dalekim od karykatury potraktowaniu świata przestępczego. Jak w amerykańskich filmach z Bronksu, bandyci są ludźmi mającymi swój kodeks wartości, poczucie solidarności, klasową i zawodową świadomość. "Staczasz się" - mówią kumplowi, który zdradził i się zakochał. Granica dwóch światów wydaje się płynna. Wydaje się, że może być po obu stronach naraz. To, co się stało, uświadomi bohaterowi konieczność wyboru, co będzie miało swoją cenę. Stacharski w ramy bezpretensjonalnego thrillera wpisuje moralitet, w którym zło staje się odskocznią dla odkrycia dobra.