Sobotni "Dziennik" napisał, że rządząca partia przedstawi wkrótce ustawę eliminującą z życia publicznego b. funkcyjnych działaczy rządzącej w PRL Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Zacytował szefa klubu PiS Marka Kuchcińskiego: - Projekt ustawy może powstać jeszcze we wrześniu.
Kuchciński zaprzecza. W sobotę powiedział PAP: - Ani klub, ani władze PiS nie podjęły żadnych decyzji w tej kwestii. W czasie prac nad ustawą lustracyjną w Senacie pojawiły się propozycje, aby dać zadośćuczynienie i odnieść się do aparatu bezpieczeństwa. Senator Piotr Andrzejewski został poproszony o przygotowanie założeń i propozycji ewentualnych regulacji. Czekamy na nie. Czy w ogóle będziemy nad tym pracować, zobaczymy - zaznaczył.
Potwierdza to w rozmowie z "Gazetą" Arkadiusz Mularczyk (PiS), współautor tzw. nowej lustracji: - Nie ma projektu, nie ma zespołu opracowującego taki dokument, nie ma decyzji, by zacząć prace.
Wysoki polityk PiS wyjaśnia "Gazecie": - Nie wchodzimy w to. To inicjatywa kilku senatorów, którzy wyszli przed szereg. Dziś nie jesteśmy partią antykomunistyczną, tylko ogólnonarodową. Proszę sobie przypomnieć ostatnie wybory prezydenckie, w których Lech Kaczyński dostał poparcie od Adama Gierka, syna b. I sekretarza PZPR.
Z inicjatywy senatorów PiS zadowolony jest natomiast wicepremier, minister edukacji Roman Giertych, którego partia - LPR - złożyła już w Sejmie projekt ustawy dekomunizacyjnej. Zakłada ona m.in. odebranie majątku organizacjom postkomunistycznym i zakazuje pracy na stanowiskach państwowych osobom, które zajmowały wysokie stanowiska w PZPR.
- Apelowałbym do tych, którzy mają jakieś pomysły, żeby tę ustawę zmienić, rozszerzyć, ograniczyć, żebyśmy pracowali nad tym projektem, a nie tworzyli nową inicjatywę w Senacie - powiedział.
- PO w to nie wchodzi - mówi poseł Platformy Marek Biernacki. - Poważna dyskusja na ten temat miała sens 15 lat temu. Na dziś ten pomysł ma przykryć coraz bardziej kłopotliwą sprawę nowej lustracji, z którą PiS nie wie co zrobić.
Projekty ustaw dekomunizacyjnych pojawiły się dotychczas dwukrotnie. Nigdy nie wyszły poza fazę prac w komisjach. Ich autorzy powoływali się na zasadę sprawiedliwości dziejowej oraz na bezpieczeństwo państwa zagrożonego przez osoby pełniące funkcje w aparacie PRL. Twierdzili, że bez dekomunizacji nie jest możliwa sprawiedliwa lustracja.
Jarosław Kaczyński jako prezes Porozumienia Centrum podkreślał w 1992 r., że dekomunizacja jest w potrzebna, bo dziesięć lat zakazu pełnienia funkcji państwowych przez postkomunistów pozwoli na wykształcenie zdolnej im się przeciwstawić klasy politycznej.
Przeciwnicy podnosili argumenty, że w demokracji nie można stosować zasady odpowiedzialności zbiorowej i tworzyć wyjętych spod prawa grup społecznych. Zwracali też uwagę, że filozofia zmian, które zaszły w Polsce po 1989 r. zakłada, że nie będzie politycznych rozliczeń, a karani będą tylko ci, którzy piastując wysokie stanowiska w PRL, dopuścili się przestępstw.
Projekt ustawy dekomunizacyjnej przygotował w 1992 r. rząd Jana Olszewskiego. To na tym projekcie chce się oprzeć senator PiS Piotr Andrzejewski.
Miała objąć stanowiska w rządzie i administracji państwowej, dyplomacji, wojsku, policji, służbach specjalnych, wymiarze sprawiedliwości, szkolnictwie wyższym, powszechnym, mediach publicznych, bankach, na kolei i w spółkach z udziałem skarbu państwa.
Stanowiska te przez pięć do dziesięciu lat miały być niedostępne dla b. sekretarzy i członków władz każdego szczebla nie tylko PZPR, ale i satelickich tzw. stronnictw sojuszniczych, czyli Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego (powstał z niego PSL), Stronnictwa Demokratycznego oraz młodzieżowych organizacji tych partii.
Nie mogliby oni także kandydować w wyborach prezydenckich, parlamentarnych i samorządowych
Sześć lat później do dekomunizacji chciał wrócić rząd AWS. Lista objętych nią stanowisk była podobna. Czas zakazu ich zajmowania również. Natomiast spod ustawy wyjęte były osoby pełniące funkcje w "stronnictwach sojuszniczych" PZPR.
Ta wersja dekomunizacji zakładała też ogólnopolską weryfikację nazewnictwa - ulic, miejscowości, patronów szkół i zakładów pracy. Dekomunizowani mieli być pozbawieni orderów i odznaczeń poza medalami "Za Ofiarność i Odwagę" oraz "Za Długotrwałe Pożycie Małżeńskie".
Prof. Andrzej Zoll: Tego nie da się zrobić bez zmiany konstytucji, bo bierne prawo wyborcze mają wszyscy dorośli obywatele, którym sąd nie odebrał praw publicznych.
- Ale wynika z niej równe prawo wszystkich do ubiegania się o te funkcje. Tylko wyrokiem sądu w sprawie karnej można być tego prawa pozbawionym.
- Nie. Chyba że wprowadzi się stan wyjątkowy i zawiesi niektóre konstytucyjne prawa.
Czechosłowacja . Ustawę dekomunizacyjną przyjął parlament w 1991 r. Objęła ona dawnych działaczy partii komunistycznej od szczebla powiatowego i współpracowników tajnej policji. Zakazała im na pięć lat pełnienia kierowniczych funkcji w administracji państwowej i w przedsiębiorstwach z dominującym udziałem skarbu państwa.
Skutki były połowiczne: b. komunisty nie można było zatrudnić jako kierownika, ale można jako "eksperta", co stało się nagminne. Przyczyniło się to także do powstania twardogłowej Komunistycznej Partii Czech i Moraw (zyskiwała kilkanaście proc. głosów w wyborach w latach 90.). W 1995 r. parlament Czech przedłużył działanie ustawy dekomunizacyjnej o pięć lat.
Dekomunizacji towarzyszyło wiele protestów i weto prezydenta Havla, odrzucone jednak przez parlament. Zaniepokojenie wyraziła Komisja Praw Człowieka Rady Europy, która już wcześniej zwracała uwagę, że dekomunizacja oznacza przyjęcie zasady odpowiedzialności zbiorowej.
Efektem były też setki procesów sądowych wytaczanych przez osoby, o których MSW twierdziło, że dawniej współpracowały z komunistyczną bezpieką. Zdecydowaną większość procesów MSW przegrało.
Węgry. Ustawy dekomunizacyjnej nie było. Jest lustracja, która zabrania pełnienia funkcji publicznych agentom i współpracownikom tajnej policji, bojownikom przeciw powstaniu w 1956 r. oraz członkom partii faszystowskiej, która rządziła w końcówce II wojny.
Niemcy dekomunizacją zajęli się na wielką skalę, choć nikt tu tego słowa nie używał. Mówiło się o "uporaniu się z przeszłością dyktatury". Dziesiątki tysięcy urzędników państwowych (w tym nauczycieli, policjantów, profesorów akademickich) zostało w latach 1990-92 poddanych weryfikacji. Decydowało nie to, czy ktoś należał do partii komunistycznej, ale czy współpracował ze Stasi i czy "jest zdolny przyjąć demokratyczne normy". Pracownicy bezpieki - do kucharki włącznie - zostali zwolnieni z pracy. W wojsku Bundeswehra zaakceptowała wielu młodszych oficerów i znaczną część żołnierzy. Większość nauczycieli pracę zachowała. Wszyscy niezweryfikowani mieli prawo odwołać się do sądów pracy, niektórzy wyżej - do Trybunału Konstytucyjnego włącznie.