Na plakacie - martwa twarz ciemnowłosej piękności Elisabeth Short, postaci legendy, dwudziestoparoletniej ulubienicy Hollywood, której zmasakrowane ciało znaleziono w 1947 r. Short pośmiertnie stała się legendą amerykańskiej popkultury, ofiarą "najbardziej spektakularnego niewykrytego morderstwa?, jakie Ameryka mogła zaoferować" - czytam w internecie. Przez pół wieku nie udało się zidentyfikować sprawcy. Stało się to dopiero ostatnio.
Film De Palmy, starego mistrza thrillera, jest adaptacją powieści Jamesa Ellroya o policyjnym polowaniu na mordercę Short.
Kiedy w drodze do Wenecji przeglądam program festiwalu, obawiam się, że będziemy świadkiem nieustających od lat konwulsji amerykańskiego mitu. W konkursie znajdzie się film o innej spektakularnej śmierci - samobójstwie George'a Reevesa, aktora, który w latach 50. wsławił się jako wykonawca Supermana w telewizyjnym serialu. "Hollywoodland" nakręcił debiutujący na kinowym ekranie Allen Coulter, telewizyjny wyjadacz, reżyser wielu odcinków "Rodziny Soprano" i "Seksu w wielkim mieście".
Trzecim oczekiwanym w Wenecji Amerykaninem będzie Oliver Stone z "WTC" - jak można sądzić po reakcjach nowojorskich - film mający wskrzesić gatunek opowieści bohaterskich. Bardzo jestem ciekawy tego filmu, obwołanego już przez naszego recenzenta "konserwatywnym". Cóż, jeżeli podziała emocjonalnie, trzeba będzie samemu przyjąć konserwatywną pozycję. Żyjemy w czasach, kiedy starożytna europejska idea bohaterstwa - poświęcenia życia dla wyższego celu - została przechwycona i przeinaczona przez al Kaidę.
Dalej w programie festiwalu kolejne akcenty amerykańskie. Pastwieniem się na umarłym gatunku westernu może być występująca w naszych barwach "Summer love" Piotra Uklańskiego, mieszkającego w Nowym Jorku polskiego artysty, twórcy głośnych instalacji "Naziści" i "Jan Paweł II" (popularny, ale dwuznaczny portret Papieża złożony z miniaturowych ludzkich figur). Jego sztuka - pisała w "Gazecie" Dorota Jarecka - jest analizą stereotypów. W skałkach Jury Krakowskiej, które kiedyś udawały już Hiszpanię w arcydziele Hasa "Rękopis znaleziony w Saragossie", Uklański nakręcił western - czyli "banał nad banałami" - obsadzając aktorów o "silnym wizerunku": Bogusława Lindę, Katarzynę Figurę oraz Vala Kilmera, którego rola ma się ograniczyć do roli trupa. Prasa światowa bawi się nazwiskiem Uklańskiego, brzmiącym podobnie jak Polański. Oczekiwania są duże.
Drugim polskim filmem, pokazanym w sekcji krytyki, będzie horror "Hiena" młodego absolwenta katowickiej szkoły filmowej Grzegorza Lewandowskiego - okazuje się - nie pierwszy już raz (dwa lata temu casusem był Greg Zgliński i jego "Cała zima bez ognia"), a także dwa polskie filmy w programie tegorocznego Cannes - że właśnie młode, debiutanckie kino ma największe szanse festiwalowe.
I jeszcze jedno amerykańskie polonicum: Davida Lyncha "INLAND EMPIRE", kino tajemnicy, być może bliskie "Mulholland Drive", zrealizowane z udziałem polskich aktorów i w starej architekturze Łodzi, którą zachwycił się Lynch podczas festiwalu Camerimage. Łódź nie jest, oczywiście, miejscem akcji. Tytułowe INLAND EMPIRE to nazwa posiadłości na kalifornijskiej pustyni.
Filmem, na który czekam najbardziej jest dzieło innego rodzaju: brytyjska "Królowa" Stephena Frearsa ("Niebezpieczne związki"). Intrygujące są nazwiska bohaterów: Elżbieta II - Helen Mirren, Królowa Matka - Sylvia Syms, Tony Blair - Michael Sheen... itd. Mówi się, że Frears wykonał tym filmem gest podwójnie odważny. Spróbował na podstawie wywiadów i plotek odtworzyć szok dworu królewskiego w momencie śmierci księżnej Diany w 1997 r. Zderzenie tradycji dworskiej, która w momencie tragedii nakazuje najwyższą dyskrecję, zamknięcie się przed mediami i społeczeństwem - z brutalnością mediów i polityki, które wywlekają tajemnice dworu na widok publiczny. Gdzie tu odwaga? Zastanawiające zdanie powiedział Frears: "Monarchia wydaje się instytucją śmieszną, jest ona w Anglii przedmiotem nieustannych żartów, ale właśnie dlatego chcieliśmy skupić się na czymś innym: na osobie królowej i ludzkiej klasie tej niezwykłej kobiety".
Co znaczy zapowiedź dyrektora artystycznego festiwalu, filmoznawcy Marka Muellera, że w programie weneckim przeważają w tym roku filmy "mniej toksyczne, wymagające od widza mniej poświęceń"?
Z pewnością do dzieł nietoksycznych można będzie zaliczyć "Czarodziejski flet" w adaptacji Kennetha Branagha oraz inny film mozartowski w charakterze, a zrealizowany w Tajlandii przez młodego Apichatponga Weerasethakula, w ramach projektu upamiętniającego 250. rocznicę urodzin kompozytora. "Mój film - mówi Tajlandczyk - nie opowiada o Mozarcie, ale jest utrzymany w duchu mozartowskim. Jego muzyka pomaga zobaczyć zwykłe, codzienne życie, to, że chodzimy, oddychamy - jako cud. To ma być film o pięknie". Zobaczymy.