Co nam da wizyta premiera w Brukseli

Środowa wizyta w Brukseli będzie poważnym testem dla premiera Kaczyńskiego. Może się jednak okazać falstartem zapowiadanej przez PiS ofensywy dyplomatycznej.

Na tej pierwszej zagranicznej podróży szefa rządu Polska mogłaby wiele zyskać. Tymczasem, jak mówią nasi rozmówcy w Warszawie i Brukseli, nie przyniesie ona konkretnych rezultatów. Premier nie przywozi do Brukseli żadnych nowych inicjatyw. Wizyta nie została zbyt dobrze przygotowana. Premier wycofał się z pomysłu wygłoszenia w prestiżowym European Policy Center wykładu na temat przyszłości Europy. Oficjalnie dlatego, że musiał skrócić o kilka godzin wizytę w Brukseli. Nieoficjalnie, by uniknąć trudnych pytać ze strony brukselskich ekspertów i dziennikarzy.

Kaczyński nie uniknie jednak "męskiej rozmowy" z przewodniczącym Komisji José Manuelem Barrosem. Portugalczyk będzie chciał zobaczyć, czy z nowym premierem można "robić interesy" tak jak z jego poprzednikiem. Kazimierz Marcinkiewicz miał u Barrosa spory kredyt zaufania, gdyż dał się poznać jako pragmatyk. Tymczasem Jarosław Kaczyński uważany jest w Brukseli za dogmatyka pozbawionego skłonności do kompromisu.

Polskiego premiera czeka też zapewne wiele trudnych pytań o sprawy światopoglądowe. Barroso może zapytać o stosunek braci Kaczyńskich do kary śmierci. Wplątanie do kampanii wyborczej dyskusji o zniesieniu kary śmierci wywołało nerwowe reakcje Komisji Europejskiej i Rady Europy. Premier będzie musiał powiedzieć też, jak Polska widzi przyszłość odrzuconej rok temu przez Francuzów i Holendrów konstytucji europejskiej.

Dużo trudniejsze dla premiera tematy może poruszyć przewodniczący Parlamentu Europejskiego Josep Borrel. Wielu lewicowych deputowanych jest bardzo krytycznie nastawionych do braci Kaczyńskich za konserwatywne poglądy w sprawie homoseksualistów.

Sam fakt, iż pierwsza zagraniczna premiera Kaczyńskiego ma miejsce w stolicy UE, nie będzie miał wielkiego znaczenia dla jego unijnych rozmówców. Nasze źródła w Brukseli przyznają, że dużo ważniejsze od symboli byłoby zaangażowanie się Polski w konkretne inicjatywy, jak choćby sprawa eurokonstytucji.

Bruksela, która niezbyt dobrze przyjęła wejście do koalicji eurosceptycznych Samoobrony i LPR, nie ukrywa zaniepokojenia sytuacją w naszym kraju. Polska zaczyna być stopniowo izolowana w Unii. I to z własnej winy. Nie bierze właściwie udziału w debacie na temat przezwyciężenia kryzysu w UE po odrzuceniu konstytucji. Rząd milczy w sprawie polskiej drogi do euro. Fakt, że wysyła więcej żołnierzy do Libanu, nie wynika z troski o prestiż Unii, ale o stosunki z USA i Izraelem.

Co gorsza, z powodu napięć z Berlinem Polska wyłączyła się z prac nad przygotowaniem niemieckiego przewodnictwa w UE rozpoczynającego się w styczniu 2007 r. Tymczasem Niemcy pracują nad bardzo ważną z punktu widzenia interesów Polski reformą unijnej polityki sąsiedztwa. W miejsce obecnej, traktującej mniej więcej tak samo Maroko, Tunezję jak i Ukrainę, chcą zaproponować rozróżnienie na europejskich sąsiadów i sąsiadów Europy. Pierwsza grupa, w której znalazłaby się Ukraina, cieszyłaby się większymi przywilejami i miałaby lepszą perspektywę europejską niż druga.

Wszystko to wskazuje na to, że początek zapowiadanej przez propagandystów PiS jesiennej ofensywy dyplomatycznej premiera może skończyć się falstartem.