Dlaczego? Firma uznała, że nie opłaca się jej sprzedawać mieszkań po cenach z grudnia. Wtedy średnia cena nowych mieszkań w stolicy sięgała 5 tys. zł za m kw., zaś w czerwcu przekroczyła 6 tys. zł za metr. Sprytni Włosi zorientowali się, że w naszym kraju największe pieniądze zarabia się na... niebudowaniu. Aż strach pomyśleć, co by się działo z cenami mieszkań, gdyby Pirelli Pekao znalazło naśladowców.
Oby tak się nie stało, bo już teraz w największych miastach nowych mieszkań powstaje mniej, niż jest na nie chętnych. Np. w stolicy, gdzie gorączka zakupowa jest bodaj największa, w pierwszym półroczu firmy deweloperskie i spółdzielnie rozpoczęły budowę tylko 6575 mieszkań, czyli o blisko 14 proc. mniej niż przed rokiem. Ponieważ kupujący zgadzają się na stawiane przez deweloperów warunki, ci stale podnoszą poprzeczkę cenową. W szaleńczym tempie drożeją nie tylko nowe mieszkania, ale i używane. To efekt wzrostu popytu napędzanego m.in. tanimi kredytami oraz obawą o... dalsze podwyżki.
Zapewne wiele polskich rodzin marzących o własnym M zadaje sobie pytanie: jak długo jeszcze potrwa galopada cen? Cóż, są tacy, którzy twierdzą, że ta bańka cenowa wkrótce pęknie, więc nie warto poddawać się histerii. Lepiej poczekać, aż ceny mieszkań spadną. Jednak wśród specjalistów przeważa opinia, że jeszcze przez co najmniej kilka lat będą one drożały, choć może już nie tak gwałtownie jak obecnie. Komu wierzyć?
Wyobraźmy sobie, że gwałtownie wzrasta podaż gruntów i dzięki temu firmy deweloperskie budują trzy, cztery razy więcej mieszkań niż obecnie. I w tym momencie przychodzi wstrząs na rynku finansowym, w efekcie którego drożeją kredyty, a popyt na mieszkania wyraźnie siada. Równocześnie na rynku pojawiają się tysiące niemal gotowych mieszkań, które chcą sprzedać inwestorzy kapitałowi. Spadek cen byłby wówczas murowany. Choć ja na taki scenariusz specjalnie bym nie liczył.
Faktem jest, że ostatnio ceny mieszkań rosną o wiele szybciej niż nasze dochody. Jednak od czego są kredyty? Swą zdolność kredytową można poprawić, biorąc kredyt na dłuższy okres, np. na 30, a nawet i 40 lat, albo kupić mniejsze mieszkanie. Ostatnie badania wykazały, że ludzie młodzi zadłużają się po uszy bez większych oporów, mimo iż dla wielu oznacza to perspektywę życia z długiem niemal do emerytury. Eksperci z Fundacji na rzecz Kredytu Hipotecznego oceniają, że maksymalna potencjalna zdolność kredytowa polskiego społeczeństwa wynosi 650 mld zł, biorąc pod uwagę obecne dochody! Innymi słowy na tyle możemy (potencjalnie) się zadłużyć. A jest to 13-krotność obecnego poziomu zadłużenia.
Nie można też zapominać o napływającym do Polski kapitale spekulacyjnym. W firmie Reas Konsulting mówią, że zachodni inwestorzy zachowują się, jakby odkryli w Polsce kopalnię diamentów. Kupują mieszkania i święcie wierzą, że ich ceny będą rosnąć.
Pozostaje wierzyć w to, że PiS dotrzyma słowa i poważnie zajmie się budownictwem mieszkaniowym. I być może przyjdzie taki moment, kiedy mieszkań będzie powstawało tak dużo, że ich ceny spadną. Pytanie tylko, z jakiego pułapu: 8, 10 czy może 12 tys. zł za m kw.?