Jak Bułhakow wygrał z Putinem

Władimir Bortko, reżyser bijących rekordy popularności seriali w rosyjskiej telewizji, zaczyna kręcić nowy film według "Tarasa Bulby" Gogola. Wszystko dzieje się w XVIII w. i jest jadowitą satyrą na Polaków, Kozaków i Rosjan. - Nasi dziadkowie brali się za łby, ale można o tym powiedzieć spokojnie, nie jątrząc ran. Bardzo mi się spodobało, jak w "Ogniem i mieczem" Jerzy Hoffman taktownie potraktował historię

Anna Żebrowska: Pańskie ambitne seriale podbiły Rosję.

Władimir Bortko: W nieambitnych też swoje odpracowałem. Kiedy zaproponowano mi reżyserię "Ulic rozbitych latarni" ze wstydu ukryłem się pod pseudonimem Jan Chudokormow [czyli Jan Źlekarmiony - AŻ]. Wcześniej miałem już nagrodę państwową za serial "Psie serce" według powieści Michaiła Bułhakowa. A tu w "Ulicach..." w każdym odcinku trup, mordobicie, milicjanci, prostytutki, mafia.

Odmówić nie można było?

- Pseudonim Chudokormow wziąłem nie tylko dlatego, że to panieńskie nazwisko mojej babci. Po "Psim sercu" ponad pięć lat byłem bezrobotny. Rozpadało się państwo, upadła produkcja filmowa. W 1990 r. wytwórnia Lenfilm zamarła. Żona, scenarzystka, też siedziała bez pracy. Miesiąc w miesiąc pożyczałem sto dolarów, lecz pożyczki wypada oddawać.

Początki naszych seriali kryminalnych były żenujące: aktorzy źle grali, operator fatalnie kadrował, ja nie umiałem regulować ruchem na tym skrzyżowaniu. Ale odcinek po odcinku poznawaliśmy alfabet rzemiosła. "Bandycki Petersburg" robiłem już pod własnym nazwiskiem. Niektóre odcinki nakręciliśmy w Warszawie, bo tu się przenosiła akcja, wspaniale zagrał u mnie Wojciech Malajkat.

"Psie serce" z 1988 r. było pierwszym rosyjskim serialem według wielkiej literatury.

- Powieść Bułhakowa opublikowano dopiero podczas pierestrojki, wcześniej jej nie znałem. Na korytarzu Lenfilmu spotkałem szefa produkcji telewizyjnej. Wcześniej odrzucałem jego propozycje, uważając kino za sztukę wyższej klasy. "Od tego się nie wykręcisz, poczytaj" - wsunął mi książkę do ręki. Już na 20. stronie oczyma wyobraźni widziałem, w którym zakątku Petersburga będę to filmował, jak ustawię światło.

W 2003 r. powstał serial "Idiota" według Dostojewskiego.

- Kręciliśmy 70. czy 90. odcinek "Bandyckiego Petersburga". Wypadało kończyć i przestraszyłem się, że znowu nastąpi siedem lat chudych. Proponowałem swoje usługi różnym producentom. Oddzwonił na komórkę Walerij Todorowski z drugiego programu telewizji, akurat jechałem samochodem. Zrozumiałem, że mam dziesięć sekund na to, by go zainteresować pomysłem - potem on straci cierpliwość albo ja panowanie nad kierownicą. "Dostojewski, "Idiota", bo najmniej u nas znany" - powiedziałem. Strzeliłem się w dziesiątkę - dwa dni wcześniej na zebraniu kierownictwa mówiono, że pora nakręcić coś poważnego. Program drugi ostro rywalizował o masowego widza i natychmiast zawarł ze mną umowę.

Masowy widz ogląda raczej milicjantów, bandytów i "Seks w wielkim mieście".

- Dlatego w innych kanałach pukano się palcem w czoło, nikt nie wierzył w sukces. Ale wziąłem świetnych wykonawców, w tytułowej roli genialnie wystąpił Jewgienij Mironow. Scenariusz napisał mi Dostojewski, starałem się go tylko nie kancerować. Unikałem skrótów fabularnych. Jeśli bohater grzebał się w swej duszy na 25 stronach, to dawałem mu osiem minut monologu. To dużo. Mimo to nie przełączano się na inne kanały. Po pierwszych seriach ludzie rzucili się do bibliotek i księgarń, wznowiono książkę. Oglądalność przeskoczyła "Niewolnicę Isaurę" i "Santa Barbarę". Tak wyszło, że swoje najlepsze rzeczy zawdzięczam telewizji i niedoskonałej taśmie wideo. Może dlatego, że urodziłem się 7 maja, w Dzień Radia i Telewizji...

Na serialu "Mistrz i Małgorzata" recenzenci nie zostawili suchej nitki.

- Ale w grudniu 2005 obejrzało go 40 milionów telewidzów. Nawet noworoczne orędzie prezydenta miało mniejszą oglądalność. To się nigdy nie zdarzało!

Patriarcha Aleksij II apelował: "Wyłączcie telewizory, idźcie w gości!".

- Szanuję patriarchę, lecz "Mistrz i Małgorzata" to literatura, nie religia. Sam mam wiele pretensji do serialu: kota Behemota na pewno lepiej zrobiono by w Hollywood - taki robot zjadłby jednak cały budżet. Nasze koszty przekroczyły zaledwie pięć milionów dolarów, więc grafika komputerowa nie dorównuje "Harry'emu Potterowi". Mimo wszystkich ograniczeń udało mi się opowiedzieć sens powieści, pokazać, że to nie miła historyjka, tylko traktat filozoficzny i dramat społeczny. Mistrz znający sześć języków jest w nowej rzeczywistości niepotrzebny, chowa się w piwnicy, dopóki do drzwi nie zapuka NKWD.

Tego słowa nie ma w książce.

- Ale ktoś przychodzi aresztować bohaterów, ktoś prowadzi śledztwo w sprawie pojawienia się siły nieczystej w Moskwie, prawda? Pokazujemy tych ludzi w mundurach z lat 30. i są to mundury NKWD. Wszyscy czytali książkę, nikt jakoś nie zastanawiał się, że oprócz diabła moc sprawczą mają tam konkretne organy. Że Sołowki to nie klasztor i piękne widoki, tylko pierwszy łagier koncentracyjny. "Zepsuł nam książkę" - pisze pożal się boże recenzent. Nie zepsuł, tylko unaocznił, o czym napisał Bułhakow.

Pańska kariera reżyserska długo się nie rozwijała. Matka aktorka, ojciec - reżyser, syn - geolog.

- W dzieciństwie głównie czytałem książki i marzyłem, żeby uciec ze Związku Radzieckiego. Z przyjacielem tydzień jechaliśmy różnymi pociągami do Odessy, by przedostać się za granicę statkiem. Zwinięto nas po drodze głodnych i odesłano do domu.

Mama uznała, że syn dureń musi mieć fach w ręku i po siódmej klasie poszedłem do technikum geologicznego. Pracowałem przy wierceniach, potem wojsko, gdzie kopałem rowy przy 30 stopniach upału. Im głębiej kopałem, tym intensywniej myślałam, co robić, żeby już nigdy w życiu nie kopać. Ukończyłem wydział reżyserii w Kijowskim Instytucie Sztuki Filmowej. Film dyplomowy otrzymał kilka nagród.

Ale debiutowałam w latach zastoju, który w Kijowie był zastojem podwójnym. Przez wytwórnię im. Dowżenki przewinęli się Grigiorij Czuchraj, Siergiej Bondarczuk, Wasilij Szukszyn. Wszyscy uciekli, bo niczego nie mogli zrealizować.

Pan nakręcił tam film fabularny "Kanał" nagrodzony przez Komsomoł. Skądinąd znany tytuł...

- Miałem 27 lat, powiedziano mi: "Chcesz sam reżyserować przed czterdziestką? Masz tu scenariusz z życia młodzieży". Naczalstwo nie chciało słyszeć o zmianie tytułu: no i co, że Wajda nakręcił, ty kręć lepiej! Wyjechałem z Kijowa do Leningradu, gdzie też nie było słodko.

Przyjęto wtedy do Lenfilmu czterech młodych reżyserów. Jeden trafił do domu wariatów, drugi emigrował do Stanów, trzeci po pijanemu wyskoczył z czwartego piętra. Ja byłem czwartym. Nie rozpiłem się, pracuję, lecz moje najlepsze lata minęły w okropnej epoce.

Gratuluję medalu od Putina na 60-lecie.

- Dziękuję, wolałbym mieć teraz 30 lat.

Najnowszy film powstaje według "Tarasa Bulby" Gogola o pogmatwanych historiach Polaków i Kozaków.

- W roli tytułowej wystąpi Bogdan Stupka, zdjęcia będą także kręcone w Polsce. Obejrzałem właśnie plenery, rekwizyty, kostiumy z epoki. Mam nadzieje, że wystąpią polscy aktorzy i Polka zagra "panienkę", która dla syna Tarasa uosabia wszystko to, co on kocha - Europę.

W książce są drażliwe motywy polityczne, pogromy żydowskie, kwitną nacjonalizmy.

- Nasi dziadkowie brali się za łby, ale można o tym powiedzieć spokojnie, nie jątrząc ran. Scenariusz napisał mi sam Gogol, mam z tego zrezygnować? To tak samo, jakby Polacy rezygnowali z ekranizacji Sienkiewicza. Bardzo mi się spodobało, jak w "Ogniem i mieczem" Jerzy Hoffman taktownie potraktował historię. W Rosji od 300 lat słowianofile spierają się ze zwolennikami Zachodu, nie możemy się zdecydować - naśladować Europę, Azję, czy też szukać własnej drogi. O tym będzie mój "Taras Bulba".

Władimir Bortko (rocznik 1946) - reżyser najpopularniejszych seriali rosyjskich: "Psie serce"(1988), "Bandycki Petersburg" (lata 90.), "Idiota" (2003, siedem nagród telewizyjnych, nagroda Aleksandra Sołżenicyna). Ostatni - "Mistrz i Małgorzata" (2005) - miał rekordową oglądalność (ponad 50 proc.). Plenery Jerozolimy kręcono w Bułgarii, Golgotę na Krymie, Moskwę w Petersburgu. 40-letniego Wolanda gra 73-letni Oleg Basiłaszwili, a 32-letniego Piłata - 80-letni Kiryłł Ławrow.

Serial wywołał burzliwą krytykę, internauci komentowali każdy odcinek, dowcipkowali: "Dlaczego film jest taki słaby, aktorzy grają niemrawo, kota zrobiono z pluszu, a mury Jerozolimy z dykty? - Bo to przecież piracka kopia!".