Wszyscy nadal mieliby prawo do wystąpienia do IPN o status pokrzywdzonego. Jednak pokrzywdzonym nie mógłby być - jak dziś - ktoś, kogo SB zarejestrowała jako osobowe źródło informacji (OZI), nawet jeśli o tym nie wiedział albo jeśli nigdy nie podjął współpracy z SB. Pokrzywdzony mógłby ograniczyć innym dostęp do swojej teczki lub w ogóle ją zastrzec na 90 lat.
Osoby dziś podlegające lustracji: posłowie, członkowie rządu, sędziowie, adwokaci itd. - w sumie ok. 25 tys. osób - lustrowane byłyby na dwa sposoby.
1. Składałyby oświadczenia lustracyjne badane przez sądy lustracyjne. Za kłamstwo lustracyjne - jak dziś - groziłoby dziesięć lat zakazu pełnienia funkcji publicznych.
2. Występowałyby do IPN o zaświadczenie, czy i w jakim charakterze figurują w archiwach tajnych służb PRL. Bez zaświadczenia nie mogłyby pełnić funkcji. Zaświadczenia byłyby publikowane, a teczki osób, które je otrzymały, byłyby jawne (zastrzec mógłby je tylko pokrzywdzony). Gdyby lustrowany nie zgadzał się z tym, co jest w zaświadczeniu, mógłby przed sądem cywilnym próbować dowieść, że dokumenty IPN nie mówią prawdy, dotyczą innej osoby lub świadczą o czym innym, niż sądził archiwista.
Teoretycznie mogłoby się zdarzyć, że ten sam minister czy poseł dostałby zaświadczenie z IPN, że jest zarejestrowany jako OZI, a sądu lustracyjnego wyrok, że nie nie ma dowodów na współpracę z SB.
Wszyscy inni lustrowani - m.in. radni, prezydenci miast, władze spółek skarbu państwa, dziennikarze, wykładowcy wyższych uczelni, dyrektorzy szkół, szefowie ZOZ-ów - w sumie kilkaset tysięcy osób - nie składaliby żadnych oświadczeń, tylko występowali do IPN o zaświadczenia. Gdyby zostali uznani przez IPN za OZI, mogliby iść do sądu cywilnego i udowodniać, że prawda była inna.