Biznes apeluje: otwórzcie granice, natychmiast!

Niech rząd pozwoli pracować u nas Ukraińcom, Rumunom i Bułgarom! - apelują polscy przedsiębiorcy i niektórzy politycy. Chcą jak najszybciej załatać dziurę na rynku pracy po Polakach, którzy wyjechali na Zachód

Nad Wisłą brakuje już budowlańców, informatyków, pielęgniarek, stoczniowców. Nasza masowa emigracja daje się we znaki gospodarce: w niektórych branżach brakuje chętnych do pracy, przedsiębiorcy narzekają na coraz wyższe oczekiwania płacowe. - Na Zachód wyjechali najlepsi i najbardziej odważni. Luka, którą zostawili, nie jest łatwa do wypełnienia. Zaczynamy więc szukać na Ukrainie, w Rosji, Bułgarii i Rumunii - przyznaje Lidia Król z agencji Jobs.pl

- Jeśli ta tendencja będzie się utrzymywać, nie zostanie nam nic innego, niż otwarcie granic dla pracowników ze Wschodu i Południa - mówi Marek Goliszewski, prezes Business Centre Club. - Trzeba to zrobić już! To nasz gospodarczy interes - dodaje wiceprzewodniczący sejmowej komisji pracy Jerzy Budnik (PO). O konieczności szybkiego, ale "cywilizowanego" otwarcia granic mówi też Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych "Lewiatan".

Kto wyjechał, co zostało

Według niektórych szacunków z Polski po wejściu do UE wyjechało nawet ponad milion osób. Przykłady? Już dziś w polskich szpitalach brakuje pielęgniarek, a za cztery lata - według prognoz - ten niedobór przekroczy 61 tysięcy!

- Brakuje też informatyków. Polskie uczelnie nie dostosowały się jeszcze do rosnącego rynku i otwierane u nas centra usług mają kłopoty z fachowcami - przyznaje Lidia Król. Koncerny informatyczne proponują pracę studentom już na pierwszych latach studiów.

Firmy już szukają pracowników za granicą. - W niektórych przypadkach bardziej opłacało nam się ściągnąć do Polski obcokrajowców. Zatrudniliśmy dotąd na przykład Portugalczyków - mówił nam Sławomir Łatecki, menedżer kontroli wewnętrznej w Philip Morris, który w Krakowie organizuje centrum usług finansowych i kadrowych dla Europy.

Jerzy Budnik opowiada o stoczniach: - Jest dramatycznie - stocznia gdyńska i gdańska potrzebują kilkuset pracowników. Związki zawodowe chcą wprawdzie powstrzymać tych, którzy wyjeżdżają, wyższymi płacami. Ale podnosząc płace, zwiększamy koszty i nie mieścimy się w kontraktach.

Kadrowe braki najbardziej widać na budowach. Tu boom na rynku mieszkaniowym nałożył się na masowe wyjazdy budowlańców za granicę. Efekt? Na pniu pracę znajdują inżynierowie, architekci, ale też pracownicy fizyczni. Rosną płace - już nie wszystkim opłaca się wyjeżdżać. - Na razie nie myślę o zagranicy. Muszę porobić trochę w nadgodzinach, ale tu dostaję 5 tys. zł miesięcznie. Na rękę! - mówił mi z satysfakcją operator koparki na jednej z warszawskich budów. Pracownicy budowlani mogą się więc cieszyć wyższymi pensjami, ale to m.in. rosnące koszty pracy windują ceny mieszkań.

Organizacje budowlane szacują, że na rynku brakuje już kilkudziesięciu tysięcy osób. - Otwarcie granic jest chyba już jedynym sposobem na zahamowanie cen. Sam chcę wystąpić o pozwolenie dla 15 Ukraińców. Polacy nie chcą już pracować nawet poniżej 15 zł za godzinę - wolą bezrobocie i dorabianie na boku - słyszę od jednego z krakowskich deweloperów.

Trudne otwarcie

Już dziś w Polsce legalnie zatrudnionych jest blisko pół miliona obcokrajowców. Jednak w urzędach pracy przyznają, że większość pracuje na czarno - głównie na budowach i w rolnictwie.

- Dostaję 900 zł na miesiąc. Żona 700. Odkładamy wszystko, bo do tego mamy jedzenie i spanie - opowiada Igor, Ukrainiec, który w podkrakowskiej wsi u polskiego rolnika pracuje od dwóch lat. Jego znajomi pracują w dużych gospodarstwach w sąsiednich wsiach. - Mój kolega pracuje na budowie, a jego żona jest fryzjerką przy Dworcu Głównym w Krakowie - dodaje.

Ale teraz potrzeba fachowców. - Zrobiliśmy rozeznanie na rynkach w naszym regionie Europy. Bardzo dobrych informatyków można znaleźć na przykład w Rumunii. Mówią po angielsku, nie mają wysokich wymagań płacowych - przyznaje Lidia Król.

Otwarcie nie zawsze jednak jest proste. - Mamy sporo aplikacji do pracy zza wschodniej granicy. Niestety, system edukacji na Wschodzie nie spełnia standardów unijnych, dlatego nie mamy możliwości zatrudniania pielęgniarek z Ukrainy czy Rumunii. Choć miejsc pracy w Polsce nie brakuje - zaznacza sekretarz Naczelnej Izby Pielęgniarek i Położnych Maria Marczak, dodając, że problem rozwiązać mogą tylko lepsze płace w Polsce.

Droga Irlandii i głowa w piasek ministerstwa

Marek Goliszewski proponuje "pakt społeczny", podobny do tego, który kiedyś zawarła Irlandia. - Rząd Irlandii zadbał o ściągnięcie do siebie tych, którzy wyjechali [głównie do Anglii i USA]. Taka społeczna umowa potrzebna jest i Polsce. Dziś, paradoksalnie, od pracodawcy zależy niewiele. Pracownik dostaje ledwie 30 proc. tego, ile faktycznie kosztuje on pracodawcę. Konieczne jest zmniejszenie pozapłacowych ciężarów i prawdziwa reforma finansów publicznych - tłumaczy.

Pakt społeczny to jednak długa droga, a ekonomiści podkreślają, że z miesiąca na miesiąc problem znalezienia fachowców będzie narastał. Co na to rząd? Według minister pracy i polityki społecznej Anny Kalaty (Samoobrona) emigracja zarobkowa nie zagraża rynkowi pracy w Polsce. Zdaniem resortu liczba emigrantów wynosi 600 tys. - Wciąż mamy zarejestrowanych 8 tys. bezrobotnych pielęgniarek. Pracy w Polsce szukają liczni robotnicy budowlani, kierowcy, hydraulicy - mówi. Urzędnicy Ministerstwa Pracy w przesłanym "Gazecie" komentarzu uspokajają, że "w ewidencji bezrobotnych nadal znajduje się wiele osób deklarujących kwalifikacje poszukiwane przez pracodawców."

Pracodawcy mówią co innego, zwracając uwagę na wielu bezrobotnych, którzy pracują na czarno.

- Ja jestem zwolennikiem kontyngentów, które pozwolą zatrudniać większą liczbę obcokrajowców w wybranych branżach - zaznacza Jerzy Budnik. - Trzeba też zalegalizować tych, którzy dziś pracują na czarno. Taka abolicja musi być szybko przygotowana, a ci, którzy będą jej podlegać, zaczną wreszcie płacić podatki. Otwarcie na pracowników z krajów Europy Wschodniej to nie jest dolegliwość, to dziś narodowy interes!

Jak zatrudnić obcokrajowca w Polsce

Dziś bez pozwoleń mogą pracować w Polsce tylko obywatele krajów UE, które otworzyły dla nas rynek pracy. W pozostałych przypadkach, żeby zatrudnić obcokrajowca, polski pracodawca musi wystąpić z imiennym wnioskiem do wojewody - zgłasza w nim konkretną osobę. Dodatkowym obowiązkiem jest też zgłoszenie oferty do powiatowego urzędu pracy - dopiero kiedy tam urzędnicy stwierdzą, że nie ma chętnych do pracy Polaków, wojewoda pozwolenie wydaje.

Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych "Lewiatan":

Pierwsze sygnały od przedsiębiorców o niedoborze pracowników mieliśmy już w 2004 r. Dziś w Polsce mamy duże bezrobocie i brak fachowców. Na naszym rynku pracy popyt mija się więc z podażą. Dlaczego? Bo przez lata nasze szkoły i uczelnie produkowały zawody, które nie są potrzebne w gospodarce. Jeśli jednak tych fachowców w potrzebnych nam branżach nie mamy, trzeba ich ściągnąć. Nie ma innego wyjścia - najpierw badanie potrzeb, potem cywilizowane otwieranie granic. Cywilizowane, czyli z dokładnie określonymi warunkami. Musimy zdefiniować, jakich i ilu fachowców nam potrzeba. Ten system trzeba skonstruować natychmiast. Czy będzie problem z aklimatyzacją? Według szacunków na polskim rynku niedawno pracowało około miliona Ukraińców. To narody bliskie kulturowo, nie będzie problemów. Ważne, żeby nie tworzyć sztucznych regulacji - aby pracodawcy nie łamali prawa, zatrudniając pracowników na czarno.

Otwarcie polskich granic dla pracowników z innych krajów...