Moskwa fatalnie wypadła w "teście na chamstwo"

Jurij Łużkow, ambitny mer Moskwy, ogłosił, że przeznacza 700 mln rubli (około 70 mln złotych) na "polepszenie na arenie międzynarodowej wizerunku stolicy Rosji" zaliczanej do najbardziej chamskich miast świata.

Stało się to po tym, jak Moskwa wypadła fatalnie w swoistym "teście na chamstwo" przeprowadzonym przez popularny amerykański magazyn "Reader's Digest". Wysłannicy pisma wędrowali po wielkich miastach świata, badając, na ile ich mieszkańcy są gotowi okazać życzliwość przybyszom pytającym o drogę czy potrzebującym pomocy.

Niby-roztargnieni "upuszczali" na ulicach pod stopy przypadkowych przechodniów teczki z dokumentami. Albo z rękami zajętymi pakunkami stawali pod drzwiami sklepów czy biur, czekając, aż ktoś życzliwy podejdzie i otworzy. Odwiedzając sklepy, zwracali uwagę na to, czy sprzedawcy witają się z klientami, a potem dziękują im za zakupy.

Okazało się, że mistrzami świata w życzliwości są nowojorczycy, którzy witają obcych uśmiechem, podnoszą wszystkie upuszczone teczki, zawsze uchylają drzwi.

Roztargnieni, zagubieni, nieporadni powinni natomiast jak ognia unikać Bombaju, Bukaresztu i Moskwy.

Zaliczenie ich stolicy do najbardziej chamskich miast świata bardzo uraziło Rosjan. Przecież Moskwa to miejsce, gdzie teatry, sale koncertowe i księgarnie są zawsze pełne. A tu raptem okazuje się, że Rosjanie, którzy z dumą mówią na samych siebie "najbardziej czytający naród świata", pod względem kultury osobistej ustępują Jankesom, których przecież powszechnie uważają za nieokrzesanych prostaków.

Łużkow uważa, że "Reader's Digest" skrzywdził jego miasto i nie pożałuje pieniędzy na to, by przekonać świat, że Moskwa nie jest taka zła.

Łatwo to mu jednak nie przyjdzie. Wystarczy wyjść na ulice bogatej dziś, kolorowej stolicy Rosji, by przekonać się, że wysłannicy amerykańskiego magazynu, niestety, mieli rację.

Bardzo często widzi się tu karetki pogotowia czy wozy straży pożarnej z włączonymi syrenami i kogutami, które stoją w korkach, bo kierowcy ich nie przepuszczają. Ci sami kierowcy w panice zjeżdżają na pobocze, kiedy po ulicy mknie też z włączonymi syrenami i w blasku kogutów otoczony dżipami ochroniarzy wielki mercedes. Wiedzą, że w tym luksusowym wozie wiozą jakiegoś ministra albo bogatego bandytę, którego ochroniarze z ochotą postrzelają sobie do każdego, kto ośmieli się zatarasować drogę ich naczelnikowi. Ale lekarze walczący o życie pacjenta w zablokowanej w korku karetce, strzelać przecież nie będą.

W sklepach moskiewskich lepiej nie witać się z ekspedientkami. One, kiedy słyszą "dzień dobry", w milczeniu patrzą zdziwione na klienta albo odpowiadają sakramentalnym: "Czego?".

Wokół szalejący już od 15 lat kapitalizm, neony reklamujące towary najlepszych światowych marek, półki uginają się pod drogimi i bardzo drogimi towarami. A sprzedawczynie, nawet te młode, zachowują się tak jak dawne księżniczki socjalistycznych sklepów, które z łaski podawały ludziom kłębiącym się w ogromnych kolejkach deficytowe towary, drąc się przy tym: "Was dużo, a ja jedna, przecież się nie rozerwę!".

Dziś też pytane na przykład o cenę towaru niewidoczną zza lady potrafią obsobaczyć klienta: "Sam wytrzeszczaj gały. Tam wszystko napisane".

Wciąż też potrafią, jak za dawnych dobrych czasów, wydrzeć się: "Nie podoba się, nie bierz!".

Człowiek, który w Moskwie pierwszy raz wybiera się w nowe dla siebie miejsce, powinien najpierw dokładnie zobaczyć na planie miasta, jak trafić do celu. Przypadkowi przechodnie pytani o drogę najczęściej odburkują: "Nie wiem", i obrażeni, że ktoś ich zatrzymał, odchodzą. Albo, co zdarza się często, warczą poirytowani na obcego: "Zjechali się tu do nas".

Moskwianie bardzo nie lubią obcych ciągnących do ich miasta z całego byłego ZSRR w poszukiwaniu lepszego życia. Na każdym kroku dają odczuć przybyszowi, że go tu nie chcą.

W zatłoczonym moskiewskim metrze bardzo rzadko znajdzie się pasażer, który ustąpi miejsca inwalidzie, ciężarnej czy objuczonej tobołkami staruszce. Chyba że ta ostatnia, co też się zdarza, ordynarnie zbluzga zajmującego siedzenie młodzieńca powołując się przy tym na swą wojenną przeszłość.

Jak pisze dziennik "Nowyje Izwiestia", chamstwo zakorzeniło się mocno, bo było w społeczeństwie rosyjskim zaszczepiane przez cały czas panowania komunizmu: "W czasach radzieckich ordynarne wyskoki, wulgarny język były demonstracją właściwego, bo robotniczo-chłopskiego pochodzenia człowieka. Kto przeklinał i zachowywał się po chamsku, był przyjmowany za "swojego chłopa". A potem, kiedy zostawał już naczelnikiem, nawet wysokiej rangi, nie mógł się zmienić. Bo zgodnie z radzieckimi stereotypami szef, który odnosi się grzecznie do podwładnych i nie rzuca mięsem, albo coś knuje, albo sam ma coś na sumieniu".

Eksperci zapowiadają, że Moskwa nieprędko stanie się miastem ludzi życzliwych. - Kultura wychowania w Rosji od pokoleń opiera się na sile. Dziecko znajduje się pod stałą presją. Groźby i kary były głównymi narzędziami wychowania w ZSRR i pozostały nimi i w Rosji - uważa psycholog Jana Dubejkowska. Jej zdaniem społeczeństwo rosyjskie odejdzie od radzieckich stereotypów wychowania nie wcześniej niż zmieni się tam pięć pokoleń, czyli za sto lat.