Porzucają dzieci, bo jadą na saksy

Oddam córkę do domu dziecka. Wrócę po nią, jak tylko zarobię w Londynie - takich matek w ciągu pół roku do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej we Wrocławiu zgłosiło się kilka

- Odbieram telefony z pytaniem, czy weźmiemy dziecko "na przechowanie", bo rodzice wyjeżdżają za chlebem do Anglii, Irlandii, Szwecji. Jestem przerażona tym, co się dzieje - mówi Beata Rostocka, zastępca dyrektora MOPS-u do spraw opieki nad dziećmi i młodzieżą.

Wiosną do Rostockiej przyszła pielęgniarka, która pracuje w jednym z wrocławskich szpitali. Twierdziła, że nie ma z kim zostawić dzieci, a musi wyjechać na kilkumiesięczny kontrakt do Irlandii. Do tej pory jej półtoraroczną córką i dwuletnim synem zajmowała się opiekunka. - Chciała oddać je do domu dziecka - opowiada Rostocka.

Tomasz Grzyb, psycholog społeczny: - Kiedyś w Polsce świetnie funkcjonowały rodziny wielopokoleniowe. Naturalne było to, że w razie potrzeby dziećmi opiekowali się dziadkowie, ciocie, kuzyni. Dziś relacje rodzinne znacznie się rozluźniły, wiele związków się rozpadło. Ludzie nie mieszkają już "na kupie", nie ma zwyczaju pomieszkiwania u krewnych. Dorosłe dzieci nie mogą liczyć na wsparcie rodziców. Poza tym, niektórzy dziadkowie jeszcze pracują i nie mają ochoty poświęcać się wnukom. Moim zadaniem to dlatego matki wyjeżdżające na saksy próbują zostawić dzieci w placówkach.

Do wrocławskiego pogotowia opiekuńczego trafiło niedawno rodzeństwo, którego matka wyjechała do Włoch. - Zapewniała, że jedzie tylko na tydzień po dokumenty - mówi Rostocka. - Słuch po niej zaginął. Odnaleźliśmy ojca dzieci i na szczęście zabrał je z pogotowia.

- Matki, które są zdecydowane zostawić własne dzieci i wyjechać, już wcześniej miały kłopoty w swoich rodzinach. Tam nie ma mowy o normalnych relacjach. Dzieci traktuje się jak przeszkodę - twierdzi Jolanta Dutkiewicz, dyrektorka domu małego dziecka we Wrocławiu. - Jedna z takich matek trafiła do nas. Zostawiła dwuletnią córeczkę Anię, bo miała pracę w Anglii. Wcześniej oddała do adopcji dwójkę starszych dzieci. Przyjęliśmy tę małą, bo baliśmy się, że i tak ją gdzieś podrzuci.

Beata Rostocka uważa, że odkąd media nagłaśniają drastyczne przypadki znęcania się nad dziećmi, pracownicy socjalni są bardziej wyczuleni. - Działają aktywniej, szybciej reagują na krzywdę dzieci i dlatego ludzie wiedzą, że mogą się do nas zwrócić w swojej sprawie - tłumaczy Rostocka. - Poza tym, Polacy są roszczeniowi wobec państwa. Matki, które chcą zostawić swoje dzieci "tylko na jakiś czas", domagają się miejsca w domu dziecka. Nie rozumieją, jakie są konsekwencje takiej decyzji. A żeby oddać własne dziecko, trzeba mieć poważne powody. Przepisy mówią, że możemy wziąć dzieci z interwencji, których zdrowie i bezpieczeństwo jest zagrożone. I w bardzo wyjątkowych sytuacjach, np. ciężka choroba rodziców, niezbędna operacja. Dom dziecka to nie hotel czy przechowalnia!

W sprawie porzuconej dwuletniej Ani dom dziecka złożył w sądzie wniosek o pozbawienie matki władzy rodzicielskiej. Rostocka: - Jeśli sąd szybko podejmie decyzję, dziewczynka ma szansę na adopcję. Jest ładna, zdrowa. Inaczej skazana będzie na dom dziecka.