Cudzoziemcy szukają PRL-u

Polska wódka, śledź na zagrychę, impreza z żurem w odrapanym bloku, szlagiery typu umcyk, umcyk i cudzoziemcy szaleją. Kilku przewodników obwozi po Nowej Hucie przybyszów z Zachodu spragnionych smaków PRL-u.

Crazy Guides (szaleni przewodnicy) noszą robotnicze spodnie, gumiaki, fartuchy i białe rozciągnięte bezrękawniki. Crazy Wiesiek dodatkowo czapkę uszatkę. - Podkoszulek przed ubraniem rzucam na ziemię, depczę i brudzę. By wyglądał jak po ośmiu godzinach pracy przy wytopie surówki - Crazy Mike pręży z dumą tors.

Dzisiejsi goście Crazy Guides to 12 Holendrów - łysy jak kolano trener plus 11 rosłych chłopów. Na co dzień kopią w amatorskiej drużynie w Hadze. Pracują w różnych firmach. Komunizmu na oczy nie widzieli. Coś tam słyszeli: CCCP, Breżniew, Lenin, pierestrojka. Za Crazy Mikiem pójdą dziś wszędzie. Obojętne, czy pieszo, trabantem, czy czerwonym autobusem ogórkiem.

Godzina 11.30. Restauracja Stylowa świeci jeszcze pustkami. Socrealistyczno-dancingowa perła w nowohuckiej koronie. Kolumny jak z Hellady, wyprasowane obrusy, parkiet, umcyk, umcyk z głośników, dym tanich papierosów. Rewelacyjne kelnerki z trwałą ondulacją, które z takim samym wyrazem twarzy obsługują hutników co zdezorientowanych turystów.

Moja mała blondyneczko...

Od godz. 11.33 Stylowa przemienia się w crazy miejsce. Przynajmniej od momentu wejścia zakłopotanej dwunastki Holendrów. Oh, my God..! Great..! - wzdychają i siadają przy długim stole zastawionym talerzami ze śledziem w oleju. - Typical Polish food - zachwala Mike i zachęca ich do wychylenia po kielonku ostrej wyborowej: - Typical Polish vodka!

Zwykle Crazy Mike nie żałuje klientom czystego alkoholu, piłkarzom z Holandii serwuje jednak w drugiej kolejce po kuflu zimnego piwa: - Nie mogę ich opić za bardzo. Po południu wieziemy całą bandę na strzelnicę. Jeszcze mnie w pijanym widzie zastrzelą.

Holendrzy bujają się tymczasem w rytm szlagieru disco-polo "Moja mała blondyneczko" i uważnie łowią dobywające się z mikrofonu opowieści Mike'a: o ubranych w kaski hutnikach, którzy przysiadają tu przed pracą i po niej na tatara z setką wódki (wytapiają surówkę po pijaku? - pyta zdumiony Thijs), o nowohuckich równych jak klocki blokach, o gigantycznym pomniku Lenina, który marszcząc posępnie czoło, wpatrywał się w Nową Hutę przez kilka dekad (gdzie on teraz jest, ten Lenin ? - dopytuje się Daan).

Rozmowę przerywa kolejny toast i gremialnie odśpiewana futbolowa pieśń. - Fajna grupa. Wyluzowani, łatwi do rozruszania - cieszy się Crazy Mike. - Jedziemy na najprostszych skojarzeniach z Polską: wódka, kiełbasa, żurek, komuniści, robole, fabryki, socreal - dla nich to namiastka dawnego imperium ZSSR i państw satelickich.

Nie próżnuje kapela Wanda. Trzej panowie w sile wieku, lekko posiwiałe włosy, wykrochmalone koszule, w rękach akordeon, klarnet, trąbka. Serwują Holendrom do śledzia: "Hej, sokoły", poleczki i walczyki.

- Im większa obora, tym lepiej. Im większy obciach, tym bardziej ich wkręca - śmieje się Mike. Wskakuje na krzesło, energicznymi ruchami nakręca wspólny śpiew, rzuca mikrofon jednemu z piłkarzy. Z podpitych gardeł dobywa się kolejna futbolowa pieśń. Grupa nakręca się już sama. Mike może chwilę odpocząć. Przysiada się do nas. Wspomina o początkach Crazy Guides.

1000 dolarów na początek!

Idea zrodziła się przypadkiem. W czasie studiów 30-letni obecnie Michał Ostrowski dorabiał, oprowadzając turystów po mieście. Kiedyś "zamówiła" go para 30-latków z Kalifornii. - Podjechałem zdezelowanym maluchem. Mówię: - OK, Wawel i Rynek. A oni: - To widzieliśmy. Pokaż nam coś innego! - Spędziliśmy ze sobą cały dzień. Dali mi duży napiwek, więc wieczorem zrobiłem im darmowy tour po Hucie. To ich zachwyciło - wspomina Mike, któremu tego wieczoru zaczął chodzić po głowie pomysł na wycieczki, podczas których wyluzowani przewodnicy zapraszają turystów w miejsca nieturystyczne.

Wieczorem przy piwie amerykańscy turyści utwierdzili go w tym pomyśle. Co więcej, dali pierwszy tysiąc dolarów na początek. - Jak nie wypali, nie musisz oddawać - powiedzieli. Starczyło na zakup dwóch starych trabantów i pomalowanie ich w różne kolory.

Od dwóch lat jest Crazy Mikiem, a jego grupa Crazy Guides bije rekordy popularności. Szaleństwo zaczyna się, gdy wśród turystów pojawia się Crazy Wiesiek (duże oczy, ciemne, gładko przystrzyżone włosy, robotniczy drelich). - Takiego polskiego naturszczyka trudno spotkać. Sam go znalazłem. Naprawiał mi kiedyś szybę w aucie - chwali się Mike.

Mówi, że z wycieczek po Nowej Hucie da się wyżyć. Dwie trasy: Communism Tour i Communism Tour de Luxe (ta druga obejmuje wizytę w mieszkaniu z epoki Gierka) kosztują 40 i 50 euro od osoby.

Tymczasem z drugiej strony stołu zaczerwieniony Daan wznosi chrypiącym głosem następny toast. Muzyczka rżnie aż miło. Kieliszki wędrują z rąk do rąk, resztki śledzi nurzają się w oleju.

- Dobra. Zmywamy się. Heeeej boys!. Stand up and follow me - komenderuje Crazy Mike.

Holendrzy jak jeden mąż wstają i wysypują się przed Stylową. Prowadzi trener, jeszcze godzinę temu lekko spięty, teraz odprężony, pełen animuszu.

Gdyby tylko mniej się darli ...

My ładujemy się znów do czerwonego ogórka. Kierowcy jedzie się ciężej, bo w autobusie dzikie skoki, tupanie i wrzeszczenie do okien tekstów holenderskich piosenek. - Łi ar de Hollenders - śpiewają do upadłego piłkarze do przejeżdżających tramwajów. Na pasażerach nie robią specjalnego wrażenia. - Znają nas tutaj. Każda grupa robi tyle szumu, że przejazd ogórkiem stał się już dosyć głośny - mówi Mike.

O mieszkaniu na osiedlu Szkolnym krążą już legendy. - Słyszałem, że jacyś biedni ludzie piją tu na oczach zwiedzających wódkę i buchają kłębami dymu z tanich fajek - emocjonuje się Tim, drepcząc przed pokrytymi zżółciałym lakierem drzwiami mieszkania na III piętrze. Nagłe pojawienie się hałaśliwych Holendrów w towarzystwie kilku spoconych Polaków z megafonem nie dziwi mieszkańców. - Przyzwyczaiłam się. Gdyby tylko mniej się darli, byłoby idealnie. Na początku dziwiło mnie, że ktoś przyjeżdża tysiące kilometrów, żeby oglądać starą wersalkę, sokowirówkę Predom, meblościankę i niegustowną boazerię. A skąd są? Aha, z Holandii. Pewnie im się tulipany i te tam... młynki znudziły - mówi odkurzająca wycieraczkę sąsiadka.

Głowa Lenina za 10 euro

W pokrytym starymi tapetami i obrazkami z Janem Pawłem II mieszkaniu kolejne drinkowanie i poczęstunek. Rej wodzi Crazy Staszek, robotnik z krakowskiej Olszy, tu robiący za miejscowego hutnika. Jego zadaniem na spotkaniach z turystami jest serwowanie żurku, później... sprzedawanie pamiątek z Nowej Huty. Mimo że pan Staszek ni dudu po angielsku, każdej wycieczce udaje mu się wepchnąć jakąś główkę Lenina (10 euro) czy czapkę uszatkę (za 12 euro).

Teraz pan Staszek nalewa żur do talerzy z nadrukiem PSS Społem. Dużą chochlą łowi białe kiełbasy, obiera jajka na twardo, leje kolejne porcje wódki wyjętej prosto z chłodziarki Polar z 1975 r.

- Dalej tak macie w Polsce czy to wszystko udawane? - pyta serio Edwin.

Po Holendrach tego samego dnia tę samą trasę przemierzą Belgowie z Rotary Club, następnego dnia już zabukowane starsze Angielki I tak w kółko.

Mike organizuje też wieczorki kawalerskie dla cudzoziemców, a także nocne toury po knajpach. Jego oferta poszerzy się niebawem o kolejną atrakcję - dancingi w Stylowej z Crazy Wieśkiem. Będzie po klientów podjeżdżać pod hotel w uniformie. W Stylowej małe menu, potem tańce i powrót.

- Postanowiłem też , że Wieśka będzie można dodatkowo zamawiać, by przychodził do mieszkania na żurek. Normalnie go tam nie ma.