USA i Kuba w epoce po Castro

Amerykański rząd chce wydać dodatkowe 80 mln dol. na pomoc w demokratyzacji Kuby.

Pieniądze mają być wydane na nowe kanały przesyłu informacji na wyspę - satelitarne i tradycyjne programy telewizyjne i radiowe, strony internetowe, a także sprzęt taki jak: kopiarki, faksy, drukarki, komputery i inne urządzenia potrzebne tamtejszej opozycji.

Dotąd rząd USA przeznaczał na programy wspierające kubańską drogę ku demokracji ok. 70 mln dol. rocznie. Informację o dodatkowych pieniądzach ogłoszono przy okazji publikacji przez Biały Dom raportu o amerykańskich przygotowaniach do epoki "po Castro".

Amerykanie wierzą, że jeśli 80-letni dyktator Fidel Castro odda władzę lub umrze, upadek reżimu będzie możliwy w każdej chwili. Wówczas Amerykanie chcą być przygotowani na różne ewentualności - od ogromnej fali emigrantów, która może ruszyć na Florydę, po wojnę domową.

Raport przygotowała specjalna komisja ds. pomocy wolnej Kubie, którą kierują sekretarz stanu Condoleezza Rice oraz sekretarz handlu, urodzony na Kubie Carlos Gutierrez.

Amerykanie zapowiadają, że po upadku Castro udzielą Kubie wszelkiej potrzebnej pomocy, ale tylko jeśli nowy rząd obieca przeprowadzenie w ciągu 18 miesięcy wolnych wyborów i wprowadzenie gospodarki rynkowej. Nie jest wykluczona pomoc w zaprowadzeniu spokoju - czyli wysłanie na Kubę amerykańskich wojsk, gdyby na wyspie doszło do krwawych starć. Plany ewentualnej interwencji zbrojnej zawiera utajniony aneks do przedstawionego przez Biały Dom raportu.

Rząd USA twierdzi, że po zmianie władz na Kubie nie będzie popierał "wyrzucania nikogo z domu, w którym mieszka". To odpowiedź na obawy wielu Kubańczyków, że po upadku Castro na wyspę wrócą setki tysięcy mieszkających na Florydzie imigrantów i zaczną się domagać zwrotu nieruchomości.

Zapowiedź dodatkowych funduszy dla kubańskiej opozycji wywołała na Kubie mieszane reakcje. Rząd w Hawanie zagroził, że każdy, kto przyjmie amerykańskie dolary, zostanie uznany za zdrajcę i ukarany. Część działaczy opozycji jest sceptyczna. - Jestem wdzięczny za solidarność amerykańskiego rządu i społeczeństwa, ale ten plan niczego nie zmieni - mówił zachodnim dziennikarzom jeden z dysydentów Oscar Espinoza Chepe.

- Kubański rząd uzyska kolejne argumenty, by nazywać nas najemnikami i wsadzać do więzienia - uważa dysydentka Miriam Leiva. - Rząd korzysta z każdej wymówki, by w nas uderzyć.

Natomiast Vladimiro Roca, były więzień polityczny, powiedział dziennikowi "Miami Herald": - Ta pomoc bardzo się przyda. Rząd chce nas zastraszyć, byśmy jej nie przyjmowali, ale my naprawdę potrzebujemy materiałów, sprzętu, ubrań, dosłownie wszystkiego.