Wyliczanka pani od śpiewu

Niezwykła wielokulturowa artystka Sanda Weigl wystąpiła w Krakowie w ramach Festiwalu Kultury Żydowskiej. Grywa prawie wszystko - od jazzu po melodie ludowe. W młodości Czesław Niemen był dla niej jak Elvis Presley

Małgorzata I. Niemczyńska: Chciałabym porozmawiać o liczbach. Iloma językami pani mówi?

Sanda Weigl: Moja mama jest Rumunką, więc rumuński to naturalnie ofiarowany mi język. Poza tym mówię po niemiecku (chyba najlepiej), angielsku, hiszpańsku i trochę francusku. Uczyłam się jeszcze rosyjskiego, bo chodziłam do szkoły w socjalistycznych czasach.

I śpiewa pani we wszystkich tych językach?

- We wszystkich. A przede wszystkim po rumuńsku, niemiecku i angielsku.

W ilu krajach pani mieszkała?

- Urodziłam się w Rumunii, potem moi rodzice przenieśli się do Wschodnich Niemiec, stamtąd do Zachodnich. Następnie mieszkałam w Hiszpanii, Szwajcarii i w Ameryce.

Jak to się stało, że w aż tylu?

- Jestem Żydówką.

???

- To żart. Cóż mogę powiedzieć? Jestem już starszą panią, mam dwie córki i one zaczynają teraz robić to samo. Wciąż podróżują. Może to przeznaczenie? Kiedy się urodziłam, mój ojciec miał już swoje lata. Był niemieckim Żydem. Po przejęciu władzy przez Hitlera uciekł do Rumunii. Tam poznał moją mamę i tam się urodziłam. Kiedy zaczął się w Rumunii okres socjalistyczny, także tam nie było łatwo żyć. Z powodu prześladowań politycznych przenieśliśmy się do Wschodnich Niemiec. Miałam 13 lat. Mój dom został zniszczony. Wtedy rozpoczęło się dla mnie długie poszukiwanie nowego domu, nowego miejsca, w którym czułabym się jak u siebie. Nigdy nie myślałam tak o Niemczech, choć mój mąż jest Niemcem. Przenosiłam się więc z jednego miejsca do drugiego i znalazłam swój dom dopiero w Nowym Jorku. Czuję, że to jest to.

Ile gatunków muzycznych w tym czasie pani uprawiała?

- Moja muzyka to podróż przez moje życie. Zaczynałam jako 10-letnia dziewczynka w telewizyjnym show w Rumunii. Śpiewałam tam cygańskie piosenki. Po przeprowadzce do Wschodnich Niemiec, gdy miałam 15 czy 16 lat, założyłam zespół rockowy. Ponieważ brałam udział w protestach młodzieży przeciwko władzy, zabroniono mi publicznych występów i skazano na ciężkie roboty. To był najdłuższy okres w moim życiu, kiedy w ogóle nie grałam. Gdy już wyjechałam do Zachodnich Niemiec, najpierw pracowałam w teatrze, żeby jakoś przeżyć. Założyłam rodzinę. Na dobre powróciłam do muzyki dopiero w Nowym Jorku, gdzie poznałam pianistę Anthony'ego Colemana i rozkwitłam niczym kwiat. Bardzo późno, ale rozkwitłam. Zaczęliśmy wspólnie tworzyć muzykę cygańską, czasem z odrobiną jazzu i żydowskich klimatów. A teraz mam też program kabaretowy w stylu lat 20. ubiegłego wieku. Wykonuję w nim głównie piosenki Kurta Weila.

Wyliczając dalej, w pani biografii można znaleźć jeszcze przynajmniej dwa znane artystyczne nazwiska: Bertolta Brechta i Toma Waitsa.

- Moja ciotka była żoną Brechta, ale ja go osobiście nigdy nie poznałam. Zmarł, kiedy byłam jeszcze w Rumunii. A jeśli chodzi o drugie nazwisko, to nagrałam płytę z muzykami, którzy współpracowali wcześniej z Tomem Waitsem. Jednego poznałam w Niemczech, drugiego w Ameryce. Krytycy zwracają często uwagę na podobieństwa w mojej twórczości i twórczości Waitsa, ale mnie trudno powiedzieć, czy tak jest w rzeczywistości. Na pewno nie staram się o to świadomie. Choć oczywiście takie porównania pomagają w zdobyciu publiczności (śmiech). Muszę zresztą przyznać, że bardzo lubię Toma Waitsa.

A ilu polskich muzyków pani zna i lubi?

- Teraz już niewielu. Ale kiedy mieszkałam we Wschodnich Niemczech, Warszawa była dla nas jak zachodnie miasto. Pociągała nas. Byłam w niej wtedy wiele razy i miałam okazję poznać ówczesną polską muzykę. Najchętniej słuchaliśmy Czesława Niemena. Był dla nas bohaterem, był jak Elvis.

Ostatnia liczba. Który raz jest pani w Krakowie na Festiwalu Kultury Żydowskiej?

- Pierwszy. I jestem strasznie podekscytowana.

Sandę Weigl będzie jeszcze można usłyszeć podczas finałowego koncertu Festiwalu Kultury Żydowskiej w sobotę na ul. Szerokiej (początek o godz. 18).