We wczorajszej "Gazecie" prof. Władysław Bartoszewski wyjaśniał, dlaczego zrezygnował z pracy w radzie nadzorczej LOT-u. - Szkoda mi czasu, bo tu wszystko dzieje się za wolno. Przy tak pasywnej polityce za dziesięć lat tej linii nie będzie, przejmie ją Lufthansa - alarmował Bartoszewski.
"Rzeczpospolita" zapytała prezesa LOT-u Krzysztofa Kapisa, czy nie obawia się, że niemiecki przewoźnik połknie firmę tak samo, jak to zrobił wcześniej ze Swiss Air. - Gdyby doszło do takiej sytuacji, nie byłoby to powodem ani do smutku, ani do tragedii. Jest ważne, aby był to przewoźnik zarejestrowany w Polsce, płacący podatki w naszym kraju, wygodny dla pasażerów. Struktura własnościowa jest naprawdę wtórna - odpowiedział Kapis.
Jego wypowiedź wywołała wzburzenie w Ministerstwie Skarbu (państwo jest większościowym udziałowcem firmy). Biuro prasowe resortu zapowiada, że dziś minister Wojciech Jasiński oficjalnie skomentuje słowa Kapisa. Dziś też zbiera się walne zgromadzenie udziałowców LOT-u. Ma zdecydować o wyborze nowego szefa rady nadzorczej firmy (w miejsce prof. Bartoszewskiego).
Wczoraj w firmie miał się odbyć dwugodzinny strajk, ale został odwołany. Spór personelu pokładowego z zarządem dotyczył czasu odpoczynku po podróżach transatlantyckich oraz bezpłatnych tzw. obozów kondycyjnych. Związkowcy zrezygnowali ze strajku, kiedy dostali m.in. dodatkowy dwutygodniowy urlop.
Leszek Chorzewski, rzecznik LOT-u: - Powoli dochodzimy do porozumienia. Chodzi m.in. o wspólną interpretację prawa pracy. Kompromis ma pomóc osiągnąć mediator z Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. Sądzę, że ostateczne porozumienie ze związkowcami zostanie zawarte w poniedziałek - zapowiedział.