Racibórz: szpital został bez anestezjologów

Ze Szpitala Rejonowego w Raciborzu zwolnili się niemal wszyscy anestezjolodzy. Ci, którzy zostali w pracy, od trzech dni nie opuszczają szpitala, by zapewnić opiekę na intensywnej terapii i salach operacyjnych. - Zdrowie i życie pacjentów jest zagrożone - uważa śląski konsultant wojewódzki

Raciborski szpital jest jedyny w ponadstutysięcznym powiecie. Ma cztery stanowiska intensywnej terapii i osiem sal operacyjnych. Kilka dni temu zatrudniał 13 anestezjologów. Od 1 lipca dziesięciu z nich już tam nie pracuje. - Wszyscy mają oferty nowej pracy - zapewnia ordynator dr Grzegorz Frydrych. On sam nie złożył wypowiedzenia, bo jak tłumaczy, czuje się odpowiedzialny za oddział. Wypowiedzenia nie złożył też jego zastępca oraz młoda lekarka w trakcie specjalizacji.

Frydrych rozmawia z nami w swoim gabinecie. Nieogolony. Na twarzy maluje się zmęczenie. Od ponad trzech dni jest nieustannie na dyżurze. W niedzielę miał go zmienić lekarz z prywatnej firmy Falck Medycyna zatrudnionej przez dyrekcję. - Okazało się, że ma tylko pierwszy stopień specjalizacji, dotąd przede wszystkim jeździł w karetce i nie ma doświadczenia w znieczulaniu. Poza tym był u nas pierwszy raz, nie zna aparatów i trybu pracy. Bałem się go zostawić samego - wyznaje.

Ani szpital, ani firma Falck nie jest w stanie znaleźć innych anestezjologów na zastępstwo. Ograniczono więc operacje. - Jeśli szybko nie rozwiążemy problemu, szpital stanie - przewiduje dyrektor Wojciech Krzyżek. Prof. Anna Dyaczyńska-Herman, wojewódzki konsultant w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii, napisała do wojewody wprost, że życie i zdrowie pacjentów w raciborskim szpitalu jest zagrożone.

Powodem dramatycznej sytuacji w szpitalu jest spór o płace. Już w lutym lekarze skupieni w Ogólnopolskim Związku Zawodowym Anestezjologów napisali do dyrektora, że od czterech lat zarabiają na etacie po 1500 zł brutto (niecały 1000 na rękę), więc domagają się znaczącej podwyżki. Chodziło im o trzy średnie krajowe dla tych, którzy mają drugi stopień specjalizacji, czyli ok. 7,5 tys. zł brutto. Tymczasem dyrekcja zaproponowała 3,5 proc. podwyżki - ok. 50 zł.

Lekarze napisali do starostwa w kwietniu, uprzedzając, że się zwolnią. Nie dostali odpowiedzi. Wtedy zaczęli składać wypowiedzenia. Przekonywali, że jako anestezjolodzy nie mogą strajkować, więc zwolnienie to jedyna możliwa forma protestu. - Nie możemy ograniczać opieki nad chorymi, bo jesteśmy za nich odpowiedzialni - mówiła "Gazecie" jedna z lekarek.

W maju szpital w Raciborzu stał się jednym z pierwszych w kraju, w którym załodze przyznano 30 proc. podwyżki. Anestezjolodzy chcieli jednak więcej. - Byliśmy w stanie wiele ustąpić z 7,5 tys. brutto, ale chcieliśmy też, by tak jak w innych szpitalach doceniono, że o takich specjalistów jak my coraz trudniej - tłumaczy Frydrych.

- Nie mogłem im dać więcej, bo przecież następnego dnia miałbym na biurku wypowiedzenia od wszystkich lekarzy w szpitalu - denerwuje się dyrektor Krzyżek.

Dwa tygodnie temu zwalniający się anestezjolodzy napisali do Prokuratury Rejonowej w Raciborzu wniosek o wszczęcie postępowania w sprawie "spowodowania zagrożenia życia i zdrowia pacjentów". Dzień później dyrektor rozpisał konkurs na zapewnienie dyżurów anestezjologicznych. Zgłosiła się tylko firma Falck. Ofertę przyjęto.

Falck zapewniał, że zatrudnia anestezjologów, którzy mogą obstawić dyżury w szpitalu. Okazało się, że liczy w pierwszej kolejności na tych, którzy właśnie się zwalniają. - Zaproponowali nam pracę na etatach za 3,5 tys. zł brutto. Byliśmy zaskoczeni. Skoro tyle może nam dać prywatna firma zatrudniana przez szpital i jeszcze jej się to opłaca, to dlaczego szpital jest taki skąpy? - pyta jeden z anestezjologów.

- Nie wiem, ile oferuje Falck. To ich sprawa. Wiem, że ja nie mogę dać więcej ponad to, co proponuję innym lekarzom - ucina Krzyżek.

Jego zastępcy uważają, że do pracy w szpitalu rejonowym znalazłoby się wielu chętnych anestezjologów. Nie ma ich, bo działa lekarska solidarność. - W internecie ukazał się apel, by nie przychodzili do nas do pracy z terenu województwa śląskiego, ani z opolskiego - mówi wicedyrektor Zbigniew Wierciński.

Apel denerwuje też starostę Jerzego Wziątka. - Dbamy o ten szpital jak mało który powiat, a tu taki apel! W środę mamy spotkanie w sprawie sytuacji w szpitalu. Zażądam od konsultanta wojewódzkiego, by się wypowiedział przeciwko temu apelowi - zapowiada, niemal krzycząc.

Dr Frydrych: - Owszem, jesteśmy solidarni, ale czy coś w tym złego?