Projekt nowej ustawy "Prawo o organizmach genetycznie zmodyfikowanych" powstał w Ministerstwie Środowiska. Jest rozwinięciem poprzedniej ustawy przygotowanej pod egidą Instytutu Hodowli i Aklimatyzacji Roślin za pieniądze europejskiego funduszu Phare. Wczytując się w nowe przepisy, trudno jednak odszukać w nich "europejskiego ducha". Nowe prawo co prawda powstaje z powodu dostosowania naszych przepisów do tych obowiązujących w Unii, ale Polska może mieć w tym zakresie własne zdanie. No i je ma.
Ministerstwo doszło do wniosku, że istnieje konieczność - jak czytamy w uzasadnieniu do projektu - "zagwarantowania skutecznego systemu kontrolnego" badań naukowych z jakimkolwiek wykorzystaniem genów. Takie eksperymenty to tzw. zamknięte użycie GMO, o którym mają prawo decydować poszczególni członkowie Unii.
Nasi urzędnicy uznali więc, że "ze względu na niechęć polskiego społeczeństwa (...) przeciwko organizmom genetycznie modyfikowanym oraz negatywne stanowisko Rządu wobec wszystkich kategorii działań z GMO za wyjątkiem zamkniętego użycia GMO" należy wprowadzić "jasno określone zasady kontroli" poczynań naukowców.
- Jestem przerażony tym, co szykują nam władze - mówi prof. Piotr Stępień z UW i Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN w Warszawie. - Od kilku lat po to, by do celów badawczych dokonać jakiejkolwiek zmiany genetycznej w bakterii czy sałacie, musimy wypełniać gigantyczne formularze i wysyłać je do Ministerstwa Środowiska w celu uzyskania stosownego zezwolenia - tłumaczy. Zajmuje to mnóstwo czasu i energii. Podczas gdy Europa poluzowuje przepisy, nakazując naukowcom, by jedynie powiadamiali o zamierzonych eksperymentach, my jeszcze przykręcamy śrubę. Dawne pozwolenia z trudem wywalczone przez badaczy stracą ważność z chwilą wejścia w życie nowej ustawy. Trzeba więc będzie występować o nowe, a wcześniej - to także nowy pomysł ministerstwa - uzyskać status "zakładu inżynierii genetycznej".
W Europie, jeśli urzędników zaniepokoi konkretny eksperyment z GMO, mogą prosić naukowców o dodatkowe wyjaśnienia. U nas z założenia każdy ruch genetyka jest podejrzany i na wszystko nadal trzeba będzie mieć zezwolenia. "Dotychczasowe zasady (...) nakładające na użytkownika obowiązek uzyskania zgody (...) na wszelkie kategorie zamkniętego użycia utrzymano, pomimo tego, że są dużo bardziej restrykcyjne w stosunku do wymagań stawianych przez [unijne] dyrektywy" - przyznaje otwarcie ministerstwo. - Chyba nie można już jaśniej powiedzieć, że koncepcje unijne mamy w nosie i zamierzamy maksymalnie utrudnić życie genetykom - mówi Stępień.
Szczegółowa kontrola urzędników nad działalnością naukowców ma iść w parze z całkowitą jawnością ich badań. - W myśl nowego projektu będę musiał podać do publicznej wiadomości, jakie myszy ze zmienionymi genami badam, skąd je dostałem itd. - mówi Stępień. - To cios w prawa własności intelektualnej. Uniemożliwi ochronę patentową wynalazków.
Pytane przez "Gazetę" ministerstwo zasłania się tu dyrektywami unijnymi, ale naukowców to nie przekonuje. - Cała ta część projektu to istne kuriozum. Takich obowiązków informacyjnych nie stosuje się w przypadku znacznie poważniejszych zagrożeń, takich jak izotopy czy trucizny - twierdzi prof. Włodzimierz Zagórski-Ostoja, dyrektor Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN w Warszawie. Na projekcie nie zostawia on suchej nitki. Jego zdaniem zagraża on przyszłości biologii molekularnej w Polsce.
- Tylko głęboka niewiedza mogła doprowadzić do proponowania regulacji wykluczających np. sekwencjonowanie genów czy też badań nad białkami o znaczeniu biomedycznym - mówi Zagórski-Ostoja. Ostrzega, że konsekwencją będzie zaniechanie szkoleń w dziedzinie inżynierii genetycznej w polskich uczelniach. - To będzie cofnięcie się cywilizacyjne porównywalne z tym, któremu poddane były nauki biologiczne w czasach łysenkizmu. Zdolniejszych studentów popchnie do emigracji, a mniej dynamicznym ograniczy możliwości rozwojowe. Techniki biologii molekularnej są dziś ważnym narzędziem badawczym wielu dziedzin nauki, włączając w to kryminalistykę czy nawet archeologię - zwraca uwagę.
Prof. Stępień dodaje: - Kiedy 30 lat temu w Edynburgu po raz pierwszy w życiu klonowałem gen, byłem ubrany w specjalny kombinezon, okulary ochronne i przechodziłem przez trzy śluzy. Ale to było w 1976 roku! Teraz z taką ustawą staniemy się pośmiewiskiem dla kolegów z zagranicy. Proste zabiegi związane z genami wykonują uczniowie szkół średnich w USA na lekcjach. I włos im z głowy nie spada, bo przecież organizmy zmodyfikowane genetycznie są całkowicie bezpieczne.
Naukowcy są zniesmaczeni także trybem konsultowania projektu. Na liście 15 instytucji, do których go rozesłano, nie znalazł się ani jeden uniwersytet, ani jedna uczenia rolnicza i medyczna, a więc instytucje, w których najczęściej pracuje się z genami. Jest na niej natomiast... Instytut Hodowli i Aklimatyzacji Roślin, który brał udział w przygotowaniu ustawy. W piśmie przesłanym "Gazecie" ministerstwo zapowiada, że "kolejne projekty aktów prawnych dotyczących GMO będą wysyłane do Konferencji Rektorów Szkół Wyższych". Tym razem tak się jednak nie stało.
Co przyświecało osobom piszącym ustawę? Przypomnijmy: "niechęć polskiego społeczeństwa przeciwko GMO". - Ta niechęć rzeczywiście istnieje. Moim zdaniem jest sterowana przez grupy działające, jak podejrzewam, w interesie własnym, a nie kraju - mówi prof. Zagórski-Ostoja. - Na myśl przychodzą tu producenci i dystrybutorzy pestycydów zagrożeni przez nowe techniki zmniejszające chemizację rolnictwa czy też grupy tracące na pojawieniu się alternatywnych źródeł energii. Niechęć ta oparta jest też na niewiedzy, ma więc charakter zbiorowej psychozy, którą nowa ustawa jeszcze wzmacnia - zauważa.
Profesor Piotr Stępień dodaje: - Byłem świadkiem, jak minister środowiska prof. Jan Szyszko wypowiedział następujące słowa: "Stosunek do GMO to kwestia światopoglądu". Nie mam więc złudzeń: wiedza czy wolność naukowa schodzą tu na dalszy plan.
Prof. Zagórski-Ostoja: - Ustawę należy napisać od początku, najlepiej opierając się na kodyfikacji francuskiej, naszego najpoważniejszego konkurenta na rolniczym rynku europejskim.
Konsultacje społeczne nad projektem ustawy, który nosi datę 29 maja, zakończyły się 19 czerwca. Teraz trafi on do konsultacji międzyresortowych. Kilka dni temu ostro skrytykowała go Rada Wydziału Biologii i Senat Uniwersytetu Warszawskiego.