Występując z okazji przejęcia przez Belgię półrocznego przewodnictwa UE, Louis Michel przestrzegł przed forsowaniem "politycznego" modelu rozszerzenia. Zdaniem szefa belgijskiej dyplomacji do Unii wejdą tylko te kraje kandydackie, które będą do tego gotowe i spełnią wszelkie kryteria członkostwa. Michel przekonywał eurodeputowanych, że w tej kwestii nie może być żadnej taryfy ulgowej, gdyż "Unia składająca się z 27 krajów musi funkcjonować tak samo dobrze jak obecnie Piętnastka".
- Mam nadzieję, że nie dojdzie do sytuacji, w której Piętnastka będzie uważała, że ze względów politycznych trzeba załagodzić kryteria członkostwa w UE - mówił w Parlamencie Michel. - Już teraz mogę powiedzieć, że stanowisko Belgii nie będzie wtedy elastyczne. Zbyt kochamy Europę (...), by pozwolić na bezładne rozszerzenie, które podważyłoby byt Unii - tłumaczył.
Choć nikt w Unii nie mówi wprost o dawaniu żadnego rabatu krajom kandydującym, za takiego potencjalnego beneficjenta uchodzi Polska. Dzieje się tak głównie dzięki politykom niemieckim twierdzącym, że rozszerzenie Unii bez Polski nie miałoby sensu. Takie deklaracje nakładają się na pokutujący w Unii stereotyp, że duża Polska spóźnia się z negocjacjami i nie daje sobie rady z przygotowaniami. Przemówienie Michela można odebrać więc jako ostrzeżenie przed scenariuszem, w którym wpływowe Niemcy wciągają Polskę do Unii tylko dlatego, że jest dla nich gospodarczo i politycznie ważnym krajem. Z tego typu rozumowaniem nie zgadza się komisarz UE ds. rozszerzenia Günter Verheugen. Niedawno w rozmowie z korespondentami polskich mediów w Brukseli powiedział, że Polacy są zbyt dumnym narodem, by przyjmować od Unii członkostwo po znajomości.
Jacek Pawlicki, Bruksela