Od 1996 r. Narodowy Bank Polski emituje monety dla kolekcjonerów o niewielkich nominałach. - Ostatnio dostałem kilka, ale nic nie udało się za nie kupić. Czy one w ogóle mają jakąś wartość? - zastanawia się jeden z mieszkańców Tychów. Postanowiliśmy sprawdzić. Z garścią kolekcjonerskich błyszczących dwuzłotówek wybraliśmy się na zakupy. Ekspedientka w tyskiej piekarni bez mrugnięcia okiem sprzedała drożdżówkę z nadzieniem budyniowym i wydała resztę. Na targu udało się kupić brokuły. - Fajna. Dam synowi - śmiała się młoda kobieta, podrzuciła ją w górę i schowała do plastikowego pudełka. Potem już było coraz gorzej. - Co to jest? Euro? - pytała, obracając monetę w palcach, ekspedientka w cukierni. - Obcej waluty nie przyjmujemy - spojrzała podejrzliwie. Nie pomogły wyjaśnienia ani prośba, żeby się przyjrzała monecie. W Żabce dziewczyna, wykładając towar na półkach, była bardzo konkretna. - Nie! Szefowa nie pozwala - odparła. W Lotto też nie mieliśmy więcej szczęścia. - Przyjęłabym je, gdyby ludzie nie protestowali. Kiedyś próbowałam wydać resztę i o mało mnie o złodziejstwo nie posądzili - powiedziała pracownica. Skąd ten opór, skoro emitowane co rocznie przez NBP kilka milionów złotych dwuzłotówek, jest - o czym informuje sam bank na stronie internetowej - "prawnym środkiem płatniczym w Polsce"? Czasem niedoinformowane ekspedientki boją się, że ktoś chce je naciągnąć. Są też inne obawy. - Słyszałam, że przy każdej wpłacie banki pobierają dodatkową prowizję - powiedziała nam jedna z właścicielek sklepu spożywczego w Katowicach. Bartosz Łuczywo z katowickiego oddziału NBP, stanowczo temu zaprzecza. - Nic z tych rzeczy, monety kolekcjonerskie są traktowane przez banki jak pozostałe - mówi. Dodaje jednak, że sprzedawcy rzeczywiście nie mają obowiązku ich przyjmowania.