Towarzysze z czasów rewolucji ogłosili wczoraj, że po trzech miesiącach sporów zawarli porozumienie w sprawie utworzenia gabinetu. Ich przeciwnicy z Partii Regionów przekonują, że klamka jeszcze nie zapadła, ale z Moskwy dochodzą już głosy, że na Ukrainie zwyciężyły siły antyrosyjskie.
- Droga do tej decyzji była długa i ciężka, ale warto było ją przejść, bo wyznaczyliśmy kurs Ukrainy na wiele lat. Żegnamy się z rządami klanów, z korupcją i prywatą. Wierzę, że teraz główną tendencją naszej polityki będzie dążenie Ukrainy do wspólnoty europejskiej - zapewniała wczoraj rano Tymoszenko z trybuny parlamentu.
Zgodnie z 99-stronicowym porozumieniem zawartym jeszcze we wtorek wieczorem przez przywódców pomarańczowej rewolucji to Tymoszenko ma być premierem. Przewodniczącym parlamentu zostanie przedstawiciel proprezydenckiego bloku Nasza Ukraina i obecny premier Jurij Jechanurow. Szanse na to stanowisko ma też, co jest jednak mniej prawdopodobne, ambitny kum Wiktora Juszczenki - Petro Poroszenko. Stanowisko pierwszego wicepremiera obejmie zapewne Iosif Winski z Partii Socjalistycznej.
Za nimi stać będzie dysponująca 243 głosami w 450-osobowej Radzie Najwyższej pomarańczowa koalicja złożona z Bloku Julii Tymoszenko (129 mandatów), Naszej Ukrainy (81) i socjalistów (33). W opozycji znajdą się Regiony (186 posłów) i komuniści (21).
Dawni sojusznicy z Majdanu zakończyli więc trwające od marcowych wyborów parlamentarnych boje o podział władzy. Ale to nie oznacza, że podziały w obozie pomarańczowych należą już do przeszłości.
Roman Bezsmertny z Naszej Ukrainy, ogłaszając wczoraj rano w parlamencie zawarcie porozumienia, zapowiadał, że umowa koalicyjna będzie oficjalnie podpisana jeszcze tego samego dnia. Potem jednak się z tego wycofał, tłumacząc niezbyt przekonująco, że nie można będzie jej zawrzeć i we czwartek, bo to akurat "smutna dla nas wszystkich data - 65. rocznica napaści niemieckiej na ZSRR". Podpisanie umowy koalicyjnej trzeba więc odłożyć do piątku.
Wkrótce okazało się jednak, że przeszkadza nie historia, lecz właśnie kolejne spory o obsadę stanowisk. Poseł Naszej Ukrainy Jurij Pawlenko tłumaczył bowiem, że kandydaturę Tymoszenko na stanowisko premiera muszą zaakceptować władze wszystkich sześciu partii tworzących ten proprezydencki blok.
Z kolei Andrij Szkil, jeden z przywódców Bloku Julii Tymoszenko, w rozmowie z "Gazetą" zapewniał, że kwestia obsadzenia stanowiska premiera jest już zamknięta. - Każdy z koalicjantów może się jeszcze zastanawiać, kogo umieścić na przydzielonym danemu ugrupowaniu stanowisku. Ludzie Naszej Ukrainy mogą się więc spierać o to, czy przewodniczącym Rady Najwyższej uczynić Jechanurowa, czy Poroszenkę. Ale premier jest nasz - tłumaczy kategorycznie.
Oponenci pomarańczowych też się jeszcze nie poddali. Taras Czornowił, bliski współpracownik przywódcy Partii Regionów Wiktora Janukowycza, powiedział wczoraj "Gazecie", że Nasza Ukraina wciąż prowadzi rozpoczęte tydzień temu negocjacje z Partią Regionów o stworzeniu koalicji parlamentarnej. - Bardziej zbliżyliśmy się do porozumienia po czterech dniach rozmów niż trzy pomarańczowe ugrupowania przez trzy miesiące zażartych kłótni - ocenia Czornowił.
Sam Janukowycz straszy, że już dziś rzuci pomarańczowym wyzwanie. Zapowiada, że jeśli partie Majdanu już w czwartek nie stworzą koalicji, to Partia Regionów razem z dezerterami z obozu pomarańczowych wybiorą władze izby.
To, że Ukraina będzie jednak miała pomarańczowe władze, zrozumieli już chyba w Moskwie. Oleg Morozow, wicemarszałek Dumy z prokremlowskiej frakcji Jedna Rosja, zdążył już wczoraj przyznać, że "na Ukrainie zwyciężyły siły antyrosyjskie".
A inny wicemarszałek Władimir Żyrinowski postawił już nawet prognozę, że rządy Tymoszenko doprowadzą do rozpadu Ukrainy na część południowo-wschodnią, która stanie się częścią Rosji oraz na "zachodnie państwo ukraińskie podobne do Polski".