PO: Stop kłamcom z PiS

Kontratak Platformy. Firmy obsługujące PZU w kampanii ?Stop wariatom drogowym? obsługiwały kampanię prezydencką Lecha Kaczyńskiego, a nie Donalda Tuska - mówili wczoraj w Sejmie posłowie Platformy

PO zorganizowała konferencję pod hasłem "Stop kłamcom z PiS", by odeprzeć zarzuty posła PiS Jacka Kurskiego, który twierdzi, że kampanię billboardową kandydata PO na prezydenta finansowało PZU.

Kurski doniósł w środę do prokuratury, że w 2005 r. PZU wycofało się z kampanii reklamowej "Stop wariatom drogowym" i odsprzedało za bezcen billboardy sztabowi Tuska. Miały w tym pośredniczyć dwie agencje reklamowe. Współwłaścicielem jest syn byłego polityka PO Andrzeja Olechowskiego. Jeszcze tego samego dnia CBŚ przeszukało siedzibę PZU i zajęło dokumenty z kampanii "Stop...".

Poseł Sławomir Nowak, odpowiedzialny za kampanię medialną Tuska, mówił wczoraj w Sejmie: - Dwie firmy AMS i Ströer, które sprzedawały PZU billboardy pod kampanię "Stop...", sprzedawały też billboardy Lechowi Kaczyńskiemu.

Na pytanie, czy PO sugeruje, że to kampania Lecha Kaczyńskiego mogła być finansowana przez PZU, Grzegorz Schetyna mówił: - Pokazujemy, że Jacek Kurski kłamał, mówiąc o nośnikach, które wykorzystywała PO po zakończeniu akcji PZU. Sytuacja, o której mówi Kurski, dotyczyła - o ironio - Lecha Kaczyńskiego, kandydata PiS. Stawiamy znak zapytania i chcemy powiedzieć opinii publicznej, że taka jest prawda.

Stanisław Kostrzewski, były skarbnik PiS, który podpisywał umowy z firmami Ströer i AMS, tłumaczy: - Wybrałem te firmy, ponieważ są one najpotężniejsze na rynku i mają najwięcej billboardów. Podpisałem umowy z określoną datą, nie patrzyłem, kto wisiał na tych billboardach przed nami, a kto po nas.

Piotr Parnowski, prezes AMS mówi nam, że w kilku przypadkach plakaty Lecha Kaczyńskiego trafiły w miejsca zwolnione przez PZU: - Te billboardy były zamawiane przez kompletnie różne podmioty. PiS zamawiał powierzchnię bez pośrednika, a PZU przez Dom Mediowy Starlink. Nie ma podstaw, żeby łączyć te sprawy.

Dlaczego Kaczyński zapłacił mniej niż Tusk?

PO zaprzeczyła, że kupowała billboardy po zaniżonych cenach, które wcześniej zajmowało PZU. Posłowie PO, powołując się na raport Fundacji Batorego, porównali wczoraj sprawozdania komitetu Tuska i Kaczyńskiego.

Komitet Tuska za 7893 plakaty zapłacił aż 6 mln 54,5 tys zł.

PiS wydrukował 12 811 plakatów. Na podstawie faktur dołączonych do sprawozdania wyborczego Fundacja obliczyła, że plakaty Lecha Kaczyńskiego powinny kosztować 5 mln 876 tys. zł.

- Ale w sprawozdaniu wyborczym PiS w pozycji "plakaty" wpisano tylko 945,3 tys. zł. Skąd taka różnica? Wychodzi na to, że za więcej plakatów PiS zapłacił mniej - mówił Sławomir Nowak.

Stanisław Kostrzewski: - Te zarzuty są śmieszne. Mieliśmy około 9 tys. nośników różnej wielkości. Wydaliśmy na to 4,5 mln zł. W każdej chwili mogę pokazać faktury i rachunki.

"Gazeta": - Ale gdzie jest ta kwota w waszym sprawozdaniu finansowym? W rubryce "plakaty" jest tylko 945 tys. zł?

Kostrzewski: - Nie wiem, nie mam teraz tego sprawozdania przed oczyma. Ale plakaty to nie billboardy, to np. plakaty zapraszające na spotkania z kandydatem. Największy koszt to przecież nie sam plakat, ale jego nośnik, musi być w jakiejś innej pozycji.

W sprawozdaniu Kaczyńskiego wydatki te kryją się najprawdopodobniej pod pozycją "inne" - tu wpisano 5 mln 14 tys. zł. U Tuska w tej pozycji jest tylko nieco ponad 66 tys. zł.

Ogólne porównanie wydatków na materiały wyborcze: Tusk: 9 mln 815 tys. zł. Kaczyński: 6 mln 245 tys. zł.

PO zapowiada, że poda Kurskiego do sądu. Chce od niego 100 tys. zł nawiązki na Caritas.

Psychiatrzy o zarzutach Kurskiego

Według Jacka Kurskiego PZU miało przerwać kampanię po protestach Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, które było oburzone użyciem w kampanii słowa "wariaci".

Prof. Jacek Wciórka, prezes Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, zaprzecza, jakob kampania miała być przerwana. - Kampania przedstawiała osobę w kaftanie bezpieczeństwa jako sprawcę wypadków drogowych. Imitowała zachowanie osoby chorej psychicznie i kojarzyła nieakceptowaną społecznie ryzykowną jazdę z osobami chorymi. Ani koledzy, ani ja niczego nie osiągnęliśmy. PZU wręcz zakazało agencji kontaktów ze mną. Starałem się przekonać spółkę w rozmowie z p. Iwoną Ryniewicz (dyrektorką ds. marketingu w PZU) do rezygnacji z kampanii. Ale nie zyskałem zrozumienia. Kampania była kontynuowana.

Kto kłamie w ''aferze billboardowej''?