Roman Zwarycz, jeden z przywódców Naszej Ukrainy, ogłosił w czwartek, że jego ugrupowanie prowadzi - jak to określił - wstępne konsultacje z partią Janukowycza - przeciwnika Juszczenki w wyborach prezydenckich 2004 r. Sam Janukowycz twierdzi, że podpisanie porozumienia koalicyjnego to "kwestia dwóch-trzech dni" i dojdzie do niego najpóźniej we wtorek, kiedy wznowi obrady parlament Ukrainy - Rada Najwyższa.
Parlament, który w środę, 79 dni od marcowych wyborów, zaczął wreszcie pracować, w czwartek ogłosił przerwę do 20 czerwca na dokończenie rozmów o koalicji. Za przerwą tym razem głosowali wspólnie posłowie Naszej Ukrainy i Partii Regionów.
Niedawni sojusznicy Juszczenki z kijowskiego Majdanu, czyli Blok Julii Tymoszenko i Socjalistyczna Partia Ukrainy, którzy od marcowych wyborów parlamentarnych wspólnie z tą partią budowali większościową koalicję parlamentarną, dziś ostro krytykują swych partnerów i samego prezydenta.
Tymoszenko oskarża ich o to, że przez ostatnie 80 dni tylko udawali, że chcą się porozumieć ze swymi pomarańczowymi towarzyszami, a przez cały czas po cichu dogadywali się z "biało-niebieskimi" Janukowycza.
Układ ludzi prezydenta z Partią Regionów "piękna Julia" uważa za "zdradę interesów narodowych", za którą odpowiedzialność spada na prezydenta. Jej zdaniem Nasza Ukraina, tworząc koalicję z niedawnymi wrogami, "popełnia polityczne samobójstwo i pociąga za sobą w przepaść cały kraj".
"Księżniczka pomarańczowej rewolucji" ostrzega, że nie pozwoli oddać Ukrainy na pastwę oligarchów skupionych wokół Juszczenki i w tzw. klanie donieckim, który stanowi trzon Partii Regionów. Zapowiada, że kiedy tylko powstanie nowej koalicji zostanie ogłoszone, ogłosi strategię walki narodu z nową władzą.
Z kolei Juszczenko twierdzi, że pozostaje zwolennikiem koalicji pomarańczowej. Oskarża jednak swych dotychczasowych sojuszników o to, że pokłóciwszy się o stołki, niweczą jego wysiłki.
Kiedy przywódcy pomarańczowych stawiają sobie nawzajem ciężkie zarzuty, Janukowycz i jego ludzie zachowują się tak, jakby trzymali w ręku wszystkie atuty. Sam były premier twierdzi, że ma już podpisy posłów różnych frakcji, którzy zobowiązali się wesprzeć 186 jego ludzi w Radzie Najwyższej. Zapewnia, że dzięki temu ma w sumie "dosyć szabel", by utworzyć większość. Janukowycz przyznaje jednak, że wolałby, aby większość tworzyli razem z nim nie pojedynczy dezerterzy z obozu pomarańczowego, lecz "całe frakcje".
Jeszcze bardziej pewny swego jest Borys Kolesnikow, poseł Partii Regionów, który wczoraj ogłosił, że jego ugrupowanie, tworząc sojusz z Naszą Ukrainą, nie wyrzeknie się realizacji swych wyborczych haseł, takich jak nadanie językowi rosyjskiemu statusu "drugiego państwowego" i uznanie "Ukrainy za obszar bez NATO".
Kijowscy obserwatorzy uważają, że prawdopodobieństwo porozumienia w obozie pomarańczowych jest bliskie zeru. - Sytuację może jeszcze zmienić tylko jedno. Jeśli Partia Regionów okaże się zbyt arogancka i zacznie żądać dla siebie zbyt wiele, ludzie z Naszej Ukrainy może wrócą do rozmów ze swoimi starymi przyjaciółmi. Ale czasu zostało już bardzo mało. Koalicja musi powstać do 24 czerwca. Jeśli do tego nie dojdzie, prezydent będzie musiał rozwiązać parlament i rozpisać nowe wybory - przypomina znany kijowski politolog Jurij Bauman.