Rosyjscy żołnierze zabici przez kolegów

Dwaj żołnierze służby zasadniczej, zabiwszy oficera, podoficera i czterech kolegów, uciekli z jednostki w obwodzie rostowskim. W podobnych incydentach co roku ginie ok. 50 żołnierzy

Rosyjscy żołnierze zabici przez kolegów

Dwaj żołnierze służby zasadniczej, zabiwszy oficera, podoficera i czterech kolegów, uciekli z jednostki w obwodzie rostowskim. W podobnych incydentach co roku ginie ok. 50 żołnierzy

Dwaj 19-latkowie, Denis S. i Jewgienij S., służyli w jednostce inżynieryjnej w Kamieńsku Szachtińskim (blisko 200 km na północ od Rostowa nad Donem). W nocy z soboty na niedzielę razem z pięcioma kolegami, oficerem i podoficerem pełnili wartę przy magazynach oddalonych parę kilometrów od koszar. Nie wiadomo, dlaczego otworzyli nad ranem ogień do kolegów. Na miejscu zginął dowódca warty, jego zastępca i czterej szeregowcy. Jeden żołnierz jest ciężko ranny.

Sprawcy uzbrojeni w dwa automaty Kałasznikowa i pistolet zatrzymali na pobliskiej szosie samochód, pasażerów i kierowcę wzięli jako zakładników i zaczęli uciekać. Zostali ujęci po niespełna trzech godzinach pościgu.

Wyjaśnieniem przyczyn incydentu zajmie się specjalna komisja z ministerstwa obrony.

Takie wypadki zdarzają się w armii bardzo często - co roku od kul kolegów ginie ok. 50 żołnierzy. Zazwyczaj okazuje się, że przyczyną była "diedowszczyna", czyli okrutna odmiana fali. Starsi żołnierze zwani "dziadami" ("diedami") znęcają się nad młodszymi, "duchami" (mają się przemykać niezauważalnie jak duchy i nie niepokoić "dziadów") - biją ich, wykorzystują seksualnie, zmuszają do oddawania jedzenia, pieniędzy, papierosów i wódki. Nawet na głównych ulicach Moskwy często widać "duchy" wysłane na żebry. Wykorzystują ich też oficerowie, którzy np. "sprzedają" po kilkudziesięciu poborowych na podmoskiewskie budowy, by pracowali za darmo.

Nic dziwnego, że poniżani żołnierze z bronią w ręku występują przeciw kolegom i przełożonym.

Cztery lata temu na Dalekim Wschodzie pewien żołnierz zastrzelił 11 osób. W 1998 r. w bazie morskiej w Skalistym koło Murmańska 19-letni marynarz zastrzelił ośmiu kolegów, którzy - jak się okazało - wykorzystywali go seksualnie. Uzbrojony chłopak zabarykadował się w przedziale torpedowym atomowego okrętu podwodnego i próbował wywołać pożar. Zginął z rąk snajperów (matka winą za tragedię obarczyła dowódców, którzy kazali synowi służyć na okręcie atomowym, choć wiedzieli, że jest psychicznie chory). Na początku maja tego roku dwaj 19-latkowie, którzy z bronią w ręku uciekli z jednostki w syberyjskiej Czycie, zastrzelili gen. Siergieja Bajewa.

- W wypadkach, strzelaninach, z powodu braku lekarstw i żywności ginie w armii co roku ok. 4 tys. osób, z czego 400 popełnia samobójstwa. I będą ginąć, dopóki starsi koledzy, podoficerowie i oficerowie będą traktować ich jak bydło, dopóki państwo nie nauczy się właściwie dbać o tych, którzy mu służą. A tego nie będzie, dopóki nie powstanie armia zawodowa, na co przyjdzie nam poczekać co najmniej dziesięć lat - powiedziała mi Walentyna Mielnikowa z moskiewskiego Komitetu Matek Żołnierskich.

Wacław Radziwinowicz, Moskwa